Przygodę z platformą Android zacząłem w grudniu 2009, potem przez siedem czy osiem lat byłem etatowym programistą mobilnym. Nikogo nie zdziwi więc moje zainteresowanie książką „Androids” napisaną przez Cheta Haase. Autor jest zarówno programistą i projektantem oprogramowania w Google, jak też gawędziarzem, blogerem, prezenterem oraz zawodowym „ewangelistą” czyli łącznikiem między korporacją a niezależnymi twórcami oprogramowania.
Niewiele jest książek opowiadających historię powstawania konkretnego produktu software’owego, jeszcze mniej przedstawia tę historię przefiltrowaną przez wspomnienia wielu osób nad nim pracujących. Choćby z tego powodu warto przeczytać „Androids”, lecz uwaga – im lepiej znasz mobilny system operacyjny od Google, tym mocniej zatęsknisz za retrospekcjami i wspomnieniami, których w książce zabrakło.
Pierwszy zawód sprawia już spis treści – książka obejmuje wydarzenia od roku 2003 (powstanie firmy FotoFarm, która pierwotnie miała tworzyć oprogramowanie dla… cyfrowych lustrzanek), przez 2005 (firmę, już o nazwie Android, przejmuje Google) i 2007 (premiera iPhone’a), aż po rok 2010 (Android 2.0 „Eclair” i sukces Motoroli Droid). Docieramy więc jedynie do chwili, w której system operacyjny Android trafia na radary fanów technologii. Nie przeczytamy niczego o kolejnych kilkunastu latach rozwoju zarówno produktu jak i całej branży.
Tymczasem tak bardzo chciałoby się przeczytać nie tylko o wyścigu do wersji 1.0, ale i wpływie dziesiątek decyzji podejmowanych w biegu na kolejną dekadę rozwoju systemu. Nie jest przecież tajemnicą, że w Androidzie od zawsze rozwiązania błyskotliwe (np. mechanizm doboru zasobów albo skalowania grafik NinePatch) sąsiadowały z… takimi sobie (style i motywy graficzne). Podobnie ciekawa byłaby opinia twórców systemu o zmianach i rozszerzeniach wprowadzanych przez producentów telefonów. Niestety – nie dowiemy się niczego o czasach, w których Android miał już ugruntowaną pozycję lidera rynku.
Podczas lektury wychwytujemy też pewien irytujący schemat, na którym oparta jest większość rozdziałów opisujących ważniejsze komponenty systemu. Idzie to mniej-więcej tak: „Komponent [XYZ] służy do [opis]. Zespół nie mógł się za niego zabrać, zanim nie stworzono bazowych komponentów [ABC] i [DEF], ale nawet wtedy rąk do pracy było za mało. Gdy do zespołu dołączył [ImięNazwisko], dostał do zrobienia właśnie [XYZ]. [ImięNazwisko] programował od [4/5/6] roku życia, [ukończył/rzucił] studia i pracował nad [PalmOS/BeOS/WebTV] aż do momentu, gdy zadzwonił do niego kolega z Androida i zachęcił do zmiany pracy. [ImięNazwisko] pracował ciężko i robił, co należało. Był znany z [zabawna dykteryjka], miał też wpływ na [obszary zainteresowania]”
Aby było jasne – książka obiecuje to jeszcze na okładce, podtytuł brzmi wszakże „The team that built the Android operating system”. Nikt nie może czuć się oszukany. Także i tu mam jednak niedosyt – na przykład wtedy, gdy kłótnie o kluczowe założenia architektury są wspomniane jedynie incydentalnie. Jakie alternatywy rozważano? Które argumenty przeważyły? Co projektanci sądzą o późniejszych zmianach, które skomplikowały temat ponad miarę? Niestety, zamiast tego kilkadziesiąt razy przeczytamy, kto gdzie pracował wcześniej i kto kogo zwerbował do którego zespołu. Dodajmy, że autor książki nie może pamiętać opisywanych czasów, bo sam dołączył dopiero w roku 2010. Publikacja powstała w oparciu o kilkadziesiąt wywiadów.
Gdy czytelnik odżałuje brak wymarzonych treści i przeskoczy opisy przyrody historie karier, lektura staje się interesująca. Z przypisów i didaskaliów możemy odtworzyć główne przyczyny finalnego sukcesu – zespół weteranów, którzy pisali już systemy operacyjne; rynek amerykańskich telekomów, na którym dominujący AT&T związał się z Apple a pozostali operatorzy potrzebowali na gwałt alternatywy; łatwość nawiązywania relacji partnerskich Androida z dużymi graczami (bo Google oraz bo open-source); wreszcie ciężarówki pieniędzy (ponownie: bo Google). Łatwo zapomnieć o inicjatywach, które poległy wskutek braku tego czy innego filaru – wspomnijmy np. Openmoko (brak odpowiednio doświadczonego zespołu), Firefox OS (brak partnerów) czy webOS (bankructwo Palma).
Ciekawych wątków jest w książce więcej – np. ten o wpływie premiery iPhone’a na powstającego Androida. Porzucono wówczas planowaną premierę telefonu obsługiwanego klawiaturą, pierwszym modelem na rynku stał się HTC Dream / G1 z ekranem dotykowym. Czytamy o wewnętrznych napięciach w Google wynikających z faktu, że Android nie korzystał z technologii webowych. Poznajemy garść historyjek z życia zespołu, np. bekonowe (!) niedziele (!!). Polski czytelnik odnajdzie sporo nowych informacji w rozdziałach o debiucie Androida na rynku amerykańskim. Różnice w stosunku do Polski i Europy wynikały z odmiennych uwarunkowań (w USA jedynym modelem sprzedaży był wówczas pakiet telefon+abonament z umową na dwa lata) oraz innej oferty urządzeń. Motorola Droid była bestsellerem w Ameryce, jednak w Europie nie odegrała istotnej roli.
Czas na podsumowanie. Książkę „Androids. The team that built the Android operating system” polecam zdecydowanie osobom zajmującym się tworzeniem oprogramowania mobilnego. Mniej zdecydowanie polecam ją osobom zainteresowanym genezą i rozwojem współczesnych smartfonów – choć ciekawych informacji jest dużo, to dotyczą czasów bez mała prehistorycznych. Wszyscy pozostali mogą zamiast książki „Androids” przeczytać tekst Rona Amadeo w serwisie Ars Technica, gdzie znajdziemy bogato ilustrowaną historię Androida do wersji 7 włącznie.
Gdzie kupić „Androids”?
Wydanie na Kindle: Amazon US
Wydanie papierowe: Amazon PL albo Amazon US
Wydawca: No Starch Press
Język: Angielski
Miękka oprawa
416 stron
ISBN-10: 1718502680
ISBN-13: 978-1718502680
PS: Andy Rubin, założyciel Androida, pojawia się na łamach książki zaskakująco rzadko. Rekrutuje pierwszych kilka osób, szuka dla swojej nowej firmy klientów i inwestorów, sprzedaje Androida Google’owi, zostaje tam dyrektorem wyższego szczebla (Senior Vice President), dba o izolację członków zespołu od reszty Google’a by ci mogli skupić się na robocie (zauważyliście grę słów?) i… to w zasadzie tyle. Ojciec-założyciel, który nie jest w ogóle wspomniany w dwóch z pięciu części książki?
PPS: Nieobecność Rubina dziwi jednak nieco mniej, gdy przypomnimy sobie marsze protestacyjne pracowników Google z roku 2018. Kilka dni wcześniej przeczytali oni w New York Times, że Rubin – oskarżony przez współpracownicę o molestowanie seksualne – miał zostać wskutek tego nakłoniony do odejścia z firmy wraz z… 90 milionami dolarów odprawy. Cóż, to historia z lat 2013-2014, książka kończy się wcześniej. Nic jednak dziwnego, że jego udział został zminimalizowany.
PPPS: recenzja zawiera linki afiliacyjne – mogę dostać prowizję od twoich zakupów. W zamian co jakiś czas zdradzam, ile na tym zarabiam.
O autorze: zawodowy programista od 2003 roku, pasjonat bezpieczeństwa informatycznego. Rozwijał systemy finansowe dla NBP, tworzył i weryfikował zabezpieczenia bankowych aplikacji mobilnych, brał udział w pracach nad grą Angry Birds i wyszukiwarką internetową Microsoft Bing.
2 odpowiedzi na “Recenzja książki „Androids””
Wspomniał Pan o alternatywach, które nie miały tyle szczęścia, by się przebić. Windows Phone mógłby znaleźć swoją niszę jako „dziadkofon” dla ludzi obeznanych z telefonami dotykowymi, ale jednocześnie mających już problem z precyzją, bo na androidzie trzeba czasem trafić w naprawdę mały element na ekranie. Jednocześnie filozofia działania WP naprawdę lepiej trafia do starszych. Wiem z doświadczenia 🙂
Mnie najbardziej żal Symbiana. To były telefony dla mnie idealne od strony użytkowej. To był telefon z dodatkiem funkcji komputerowych, a nie komputerek z dodatkiem funkcji telefonicznych, jak w androidzie czy WP (iPhone’a prawie nie znam, więc się nie wypowiadam).
W symbianie – nawet gdy mi się zawiesił system – nadal mogłem używać go jako telefonu. Mogłem wybrać numer ręcznie i zadzwonić. Jak się wyłączył, bo bateria była słaba, to nadal rano budzik swoją funkcję spełniał.
I przecież miał zostać uwolniony, Unia dała pieniądze powstała fundacja mająca czuwać nad rozwojem systemu…
I wszystko zdechło. Naprawdę mi żal.
Też lubiłem Symbiana, bo byłem jego programistą, zresztą w tej samej firmie, do której później przyszedł autor tego bloga 🙂
Ale Symbian musiał upaść, krzywa wejścia w ten system była jak startująca rakieta. Żeby dodać 2 stringi trzeba było napisać 4 linie kodu. Koszmar. Pamiętam, jak przechodziłem na Androida, i pierwszy raz udało mi się uzyskać odczyt pozycji z GPSu. Zupełnemu nowicjuszowi zajęło to 30 minut – myślałem, że się rozpłaczę ze szczęścia… a w Symbianie to była półdniowa walka o życie. Stare czasy…