To jest blog o technologiach IT pisany przez pasjonata technologii IT. Czy można powiedzieć, że jestem od nich uzależniony? Cóż, z całą pewnością mój czas spędzany przed ekranem wynika z głębokiej pasji – systematycznego, wieloletniego zgłębiania świata technologii.
Gdy jednak mówimy o uzależnieniu dzieci i młodzieży od internetu, jest to – niestety – co innego, niż niewinne hobby pochłaniające dużo czasu. W grę wchodzą produkty, których twórcy mają interes w uzależnieniu odbiorców i robią to w pełni świadomie. Jest tym gorzej, że filmiki na TikToku czy rolki na Insta są profilowane pod każdego odbiorcę z osobna. Liczne patostreamy dowodzą, że nie ma takiej granicy podłości, która zatrzymałaby Big Techy, często zresztą nawet granice prawa nie stanowią bariery. Liczy się tylko skuteczność w utrzymaniu uwagi użytkownika. Każda para oczu przyklejonych do ekranu to kolejne kilkadziesiąt lub kilkaset dolarów rocznego przychodu. I nikt nie ma metody na wytrzebienie tej zarazy.
Mimo to jestem optymistą. Czemu? Bo dostrzegam analogie z przemysłem tytoniowym.
Big Tobacco
Wiem, że nie będzie to porównanie idealne, bo przecież nie mieliśmy maila w domenie Marlboro ani komunikatora marki Camel. Jednak wskazanie podobieństw Big Techów do innych firm, które uzależniały swoich klientów i rujnowały ich zdrowie, ma sens.
W przypadku producentów papierosów produkt był lokowany następująco: kowboj wpatrzony w zachód słońca, zdecydowany, silny i męski, rozkoszujący się wieczornym dymkiem. Albo – elegancka para w wykwintnej restauracji, on szarmancko podaje jej ogień. Albo – grupa młodych ludzi wygłupia się na dachu wieżowca, zwariowani, modni, częstujący jedni drugich fajeczkami.
A Big Techy? Piętnaście czy dwadzieścia lat temu – młodzi gniewni twórcy rozbijający okowy systemu, pracujący w kolorowych biurach z hamakami, tworzący w garażu usługę zmieniającą świat. Opętani misją polepszania życia ludzi na całym świecie, wyrywania ich z okowów totalitaryzmu i teokracji. Oferujący każdemu przestrzeń do rozwijania pasji i spychający w niebyt zakurzone paradygmaty rozwoju społeczeństw.
Dymek już nie jest cool (a mentolowe dostały bana)
Ale dzisiaj jest dzisiaj i sprawy trochę się pozmieniały. Firmom tytoniowym dowiedziono, że ich produkty wywołują nowotwory, zawały, miażdżycę, nadciśnienie i szereg innych chorób. W efekcie zabronione zostało reklamowanie papierosów, rozdawanie darmowych próbek czy sponsorowanie wydarzeń sportowych lub kulturalnych. Na opakowaniach papierosów widzimy drastyczne zdjęcia ofiar palenia. Przede wszystkim jednak – palenie przestało kojarzyć się z atrakcyjnym stylem życia i jest systematycznie rugowane z przestrzeni publicznej.
Owszem, nadal wiele osób pali, nadal produkcja i sprzedaż wyrobów tytoniowych pozostają legalne (oraz surowo opodatkowane), na rynek wciąż trafiają nowe produkty – ponoć mniej szkodliwe. Zasięg ich oddziaływania jest jednak ograniczony. Społeczeństwo ma świadomość doznanych szkód i poniesionych kosztów.
Wydaje się, że Big Techy zmierzają w tę samą stronę i to dużo szybciej. Przestały być cool w raptem półtorej dekady. Ludzie dostrzegli, że obecność młodzieży w social mediach skutkuje obniżoną samooceną a nierzadko depresją, że najwięcej interakcji zbierają treści kontrowersyjne i radykalne, że Big Techy narzucają własną narrację polityczną i społeczną, skutecznie unikają płacenia podatków i – niespodzianka – uzależniają.
Bóg Techy
Niniejszy felieton piszę inspirowany książką Sylwii Czubkowskiej pt. „Bóg Techy – Jak wielkie firmy technologiczne przejmują władzę nad Polską i światem”. Znajdziemy w niej opis całego arsenału, jakimi wielkie firmy social-mediowe posługiwały się dawniej i dziś. Kiedyś – prawna izolacja od odpowiedzialności za treści publikowane przez użytkowników, łamanie lokalnych regulacji pod hasłem przełamywania monopoli albo umowy EULA z setkami prawnych sztuczek i kruczków. Dziś – fortuny wydawane na lobbing, finansowanie setek i tysięcy listków figowych mających przykrywać nieprawidłowości na całym świecie a tylko w wyjątkowych sytuacjach taktyczne ugięcie kolana – np. przed rozkapryszonym prezydentem supermocarstwa.
Autorka pozostawia czytelnika z obrazem spójnym i kompletnym, przez co dość pesymistycznym. Ja mam jednak przekonanie, że będzie lepiej a państwa narodowe skutecznie ograniczą szkody wyrządzane przez Big Techy. Warto przyglądać się, co dziś robią Indie, a prędzej czy później próg prawdziwego bólu megakorporacji przekroczą kary nakładane przez Unię Europejską – bo przecież dzisiejsze wyroki dotyczą spraw sprzed pięciu lub więcej lat, tyle też zajmie osądzenie dzisiejszych naruszeń.
W historii mieliśmy już Kompanię Wschodnioindyjską, Kompanię Zatoki Hudsona, Hanzę czy Standard Oil – wszystkie znane z drapieżnych monopoli, wielkich wpływów i uzurpowania oraz egzekwowania władzy równej państwowej. Wszystkie prywatne przedsięwzięcia kończyły jednak żywot, gdy zwracał się przeciw nim aparat państwowy.
Na razie nasi politycy uwielbiają fotografowanie się z prezesami Google czy Microsoftu a wygłaszane przy tej okazji czołobitne przemówienia wywołują u widzów ciężkie zażenowanie. Na zachodzie Europy gracze mniejszego kalibru doświadczają już jednak pewnych niespodzianek – np. we Francji aresztowano na krótko Pawła Durova, założyciela komunikatora Telegram.
Koegzystencja Bóg Techów z państwami
Bóg Techy zdobywały rynek nowatorskimi produktami i usługami. Po osiągnięciu monopoli w swoich obszarach zadbały o to, aby ewentualną konkurencję wykupić lub zdusić, nim stała się niebezpieczna (w ostatniej dekadzie udało się jedynie TikTokowi, ale ten startował w Chinach, poza zasięgiem strzału).
Jednak w niektórych obszarach świat technologii zbiega naturalnie do duopolu, np. w przypadku iPhone’a i Androida. Firma Apple była pionierem współczesnych smartfonów i zajęła segment premium, Google wszedł na ten sam rynek z produktem licencjonowanym licznym producentom sprzętu, ostro konkurujących cenami. Medalu za trzecie miejsce już nie było, polegli zarówno najwięksi (Microsoft z Windows Phone, Amazon z Fire Phone) jak i mniejsi (Blackberry 10 OS, Firefox OS, Tizen).
To oznacza, że państwa narodowe, chcąc, nie chcąc, muszą dostosować się do warunków narzucanych przez Bóg Techy. Czasem największym państwom uda się się wymusić pewne ustępstwa pod groźbą wykluczenia marki z rynku – np. Chińczycy nie zobaczą w iPhonie emoji z flagą Tajwanu, Android pokaże Hindusom Kaszmir w granicach Indii itd. Zazwyczaj jednak pomysły urzędników, aby np. na nowych telefonach obowiązkowo umieścić preinstalowaną aplikację, pozostają jedynie pomysłami. Napisałem kiedyś artykuł objaśniający, z jak wielu różnych powodów nie da się tego zrobić w Polsce.
Gdy więc państwo chce być nowoczesne i oferować e-usługi na smartfonach, musi przyjąć standardowe warunki oferowane przez Apple oraz Google każdemu twórcy aplikacji mobilnych. Tylko wtedy przeciętny obywatel będzie w stanie zainstalować mObywatela – gdy owa apka znajdzie się w AppStore i Google Play.
Czy to dobrze? Paradoksalnie – przeważają plusy, przynajmniej z punktu widzenia użytkownika. Owszem, państwo nie uchroni cię przed koniecznością wejścia w relację z Apple lub Google. Z drugiej jednak strony Apple i Google uchronią cię przed zakusami polityków, aby mObywatel robił coś, czego nie powinien, np. pozyskiwał (bez pytania) listę kontaktów czy lokalizację urządzenia albo aktywował (bez pytania) mikrofon lub kamerę.
Pragmatyzm kontra ideały
Dygresja. Wchodzę w polemikę z autorem Ciemnej Strony, wg którego państwo polskie powinno zapewnić dystrybucję androidowej wersji aplikacji mObywatel w formacie APK do samodzielnego pobrania.
Po pierwsze – czemu tylko Android? Będąc konsekwentnym, autor powinien żądać założenia przez Polskę alternatywnego sklepu na iOS i przeprowadzenia całej procedury jego zatwierdzenia pod nowymi regulacjami wymuszonymi na Apple’u przez Unię Europejską.
Po drugie – wyjątkowo kiepski jest tu stosunek korzyści do kosztów. Autor sam wskazuje, że pobrał mObywatela z serwisu ApkMirror. Ja dodam, że mógł do tego zweryfikować sygnatury kryptograficzne i upewnić się, że pobrany plik nie został zmodyfikowany. Co zyskamy, gdy na stronach gov.pl pojawi się ten sam plik, który i tak trafia do ApkMirror? Nic. W tym konkretnym przypadku kilkunastu zainteresowanych power-userów niczego nie traci.
A może radykalne odcięcie od Big Techów?
Każdy trafił kiedyś na reportaż w rodzaju „żyję już drugi miesiąc bez elektroniki, niniejsze notatki wyryłem muszelką w korze brzozy” albo „10 ważnych rzeczy których nauczyłem się, gdy porzuciłem Androida na rzecz Nokii Communicator” (gdyby ktoś faktycznie był ciekaw – zadziałają tylko SMS-y, przeglądarka sprzed 20 lat nie rozumie dzisiejszych standardów szyfrowania). Często są szczerą próbą opisania jakiegoś problemu, ale prezentują dość humorystyczny poziom rozumienia technologii.
Rezygnacja z zakupów w Amazonie nie zrywa twych relacji z Amazonem, skoro ćwierć internetu hostuje się w chmurze Amazon Web Services. Szacunkowo 2/3 serwisów online działa w serwerowniach Amazona (AWS), Microsoftu (Azure) i Google’a (GCP). A wielkie firmy technologiczne są coraz większe, bo efekt skali pozwala im świadczyć usługi naprawdę tanio.
Chcesz porzucić Gmaila i przesiąść się na pocztę we własnej domenie, hostowanej na własnej maszynie? Gratulacje, od dziś robisz dodatkowy etat sysadmina. Od reputacji twojej domeny i numeru IP (kupiłeś stały IP, prawda?) będzie zależało, czy zdalne systemy zechcą przyjmować od ciebie pocztę. A któregoś dnia i tak mogą przestać, choćby dlatego, że ktoś ostro przyspamował z… innego IP w tej samej podsieci. Tego problemu nie doświadczy użytkownik poczty na Gmailu, bo Gmaila nie odetnie nikt i nigdy.
Czyli… mniej radykalne odcięcie?
Trzeba Big Techom przyznać, że już dziś zrobiły bardzo wiele, by zniechęcić do siebie użytkowników. Facebook? Był fajny, dopóki pokazywał nowe fotki znajomych, po obejrzeniu których scroll się kończył. Dziś jest to nieskończony ściek o bliskiej zeru atrakcyjności – i jako serwis przypisywany generacji 40+ raczej nie stanowi zagrożenia dla młodzieży.
Firma Google nauczyła nas, że nie warto inwestować czasu ani pieniędzy w żadne oferowane przez nią usługi, skoro te i tak są po paru latach zamykane. Gdy piszę te słowa, serwis Killed by Google wymienia 297 zlikwidowanych usług i produktów (Readera i Picasę pamiętamy!) a każdy rok przynosi kilka-kilkanaście nowych ofiar.
Elon Musk kupił trzy lata temu Twittera (dziś X) i drastycznie ograniczył ilość moderatorów, co przełożyło się na wzrost natężenia spamu i mowy nienawiści. Pięć milionów użytkowników znad Wisły obsługuje… jeden moderator posługujący się językiem polskim.
Moim zdaniem powyższe firmy są dziś na etapie, który koncerny tytoniowe osiągnęły 2-3 dekady temu – uzależnionych jest nadal bardzo wielu, kasa się zgadza, ale toksyczność produktów jest już udowodniona a na horyzoncie widać niekorzystne regulacje. Trzeba pamiętać, że Bóg Techy zrobią tyle zła, ile będą mogły, i tyle dobra, ile będą musiały. Mam szczerą nadzieję, że wobec nieskuteczności kar finansowych państwa przypomną sobie o innych środkach nacisku, od kar więzienia dla zarządów począwszy a skończywszy na przymusowym podziale firmy na kilka mniejszych.
Jest coś jeszcze – choć Big Techy mają więcej kasy, niż można sobie wyobrazić, to straciły inicjatywę i obrosły tłuszczem middle managementu. W dostatecznie dużej firmie zadowolenie użytkowników przestaje być motywacją i miernikiem sukcesu, zamiast nich pojawiają się raportowane co kwartał KPI-e a załoga skupia się raczej na realizacji osobistych celów, niż doskonaleniu powierzonego produktu.
Pozostając przy Google – z opowieści byłych pracowników wiemy, że premie i nagrody można tam otrzymać wyłącznie za wypuszczenie nowej usługi, produktu, redesignu czy – ogólniej – czegokolwiek, co da się przedstawić jako nowość. W rezultacie nikt nie analizuje zgłoszeń błędów istniejących produktów, mało kto błędy poprawia, użytkownicy odchodzą, produkty są likwidowane, cykl się domyka.
Perplexity na ratunek!
A co z wyszukiwarką Google, która ćwierć wieku wykosiła całą konkurencję dzięki nieporównywalnie lepszym wynikom wyszukiwania? Cóż, menedżerowie tej firmy zrobili wiele, by zniwelować tę przewagę. Najpierw stopniowo – gdy systematycznie zastępowali wyniki algorytmiczne coraz większą liczbą coraz słabiej wyróżnionych reklam – a potem nagle – gdy śmieciowe wyniki wyszukiwania i odpowiedzi z AI gwałtownie obniżyły użyteczność usługi. Świat przecierał oczy, gdy wyszukiwarka Google zalecała jedzenie jednego małego kamienia dziennie albo mocowanie sera na pizzy przy użyciu kleju.
W lutym 2025 zdecydowałem się porzucić wyszukiwarkę Google i jako domyślną ustawić Perplexity.ai. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Moja główną motywacją było zmniejszenie zależności od Google, tym milszą niespodzianką było więc odkrycie naprawdę użytecznej usługi.
Wyszukiwarka Perplexity dostarcza miks wiedzy pochodzącej z LLM-ów oraz zawartości stron internetowych odpytywanych na żywo przez mechanizmy wyszukiwarki. To sprawia, że na wyniki trzeba poczekać dobrych kilka sekund, a i wtedy nie pojawiają się w całości, lecz wypisywane są stopniowo. Gdy wyszukiwanie działa w trybie „badań” (aktywacja ręczna lub automatyczna), Perplexity przygotuje plan zapytania, zrealizuje go w kilku wariantach, zweryfikuje odpowiedź a potem ją sformułuje – taka aktywność może potrwać parę minut.
Z reguły jednak opłaca się poczekać, zwłaszcza, gdy szukam wiedzy z zakresu, w którym nie jestem ekspertem. Perplexity dodaje linki do źródeł, na bazie których sporządzona została odpowiedź. Regularnie je odwiedzam i weryfikuję otrzymane informacje pod kątem LLM-owych halucynacji.
Perplexity nie zawsze będzie optymalnym wyborem. Odkryłem, że względnie często chcę wyszukać obrazek (przy haśle „aio Arctic 360” Google Images są bezkonkurencyjne), wejść na stronę Wikipedii (przy haśle „wiki severance episodes” Google będzie szybsze od Perplexity) albo odnaleźć znaną mi stronę, którą potrafię scharakteryzować w sposób zrozumiały akurat dla wyszukiwarki Google („orange funbox cups drukarka”).
Szacuję, że ponad 2/3 wyszukań realizuję przy użyciu Perplexity, zaś pozostałą 1/3 dzielą między siebie przypadki opisane powyżej. I jestem bardzo zadowolony – zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak bardzo Google nie radzi sobie z SEO i jak bardzo indeks zawalony jest śmieciami. Popularny żarcik mówiący, że jakość wyszukań w Google rutynowo podniesiemy wpisując przed żądaną frazą słowo „reddit”… tak naprawdę nie jest żartem. Sami sprawdźcie.
Kluczowe (dla Perplexity) pytanie – czy zapłaciłbym za tę usługę? Bez wahania. Ile? Jeszcze nie wiem, zostało mi pół roku gratisowego abonamentu. Obecny cennik wersji Pro to 75 zł za miesiąc ($20) – niemało, ale gdyby miało to być warunkiem utrzymania bieżącej jakości i braku reklam – raczej zapłacę.
Podsumowanie
„[…] Choć statystyki używania FB [Facebooka] są stabilne w wielu miejscach, to wydaje się, że znaczenie kulturowe serwisu szybko spada i martwię się, że może to być zapowiedzią przyszłych problemów. Nawet jeśli IG [Instagram] i WA [Whatsapp] radzą sobie dobrze, nie widzę drogi dla naszej firmy, aby odnosiła sukces w sposób, jakiego potrzebujemy, jeśli FB się załamie […]” – to nie moje słowa, dwa lata temu napisał to Mark Zuckerberg w mailu do współpracowników.
Potem pisze, że Rolki zażarły ale są oderwane od sieci kontaktów i polubień, że może trzeba wrócić do łączenia znajomych, a może postawić raczej na polubienia, albo może na grupy, i że dobrze byłoby obraną strategię kontynuować latami a nie porzucać nowe pomysły po roku. I wiecie, co jest najfajniejsze? Mijają lata, a oni nadal niczego sensownego nie wymyślili i nadal porzucają eksperymenty po roku.
Nie oni jedni. Wszystkie Bóg Techy miotają się teraz od jednego głupiego pomysłu do jeszcze głupszego – kryptowaluty, blockchain, NFT, Metaverse – byle tylko nie zostać w tyle i nie przegapić czegoś, co w końcu zażre. A nie żre nic, choć oczekiwana byłaby rewolucja co najmniej na miarę smartfonów. Dzisiejszym gorącym tematem jest AI i wizja ogólnej sztucznej inteligencji, o której wiadomo tylko, że rozpoznamy ją, gdy się pojawi.
Tymczasem inwestycje w sprzęt i prąd potrzebny do robienia AI sięgnęły setek miliardów dolarów, zaś przychód całej branży AI to dolne dziesiątki miliardów. Wszystkie Bóg Techy pędzą w stronę AI-owej ściany, oglądają się jeden na drugiego i – póki co – przyspieszają. Możemy więc szykować popcorn i spokojnie wyczekiwać zbliżającej się katastrofy.
Google, Apple, Microsoft, Amazon, Meta – każda z tych organizacji mierzy się z innym zestawem problemów, ale jedno mają wspólne. Społeczność lubi je coraz mniej, przez co rządzący mogą zacząć ograniczać ich władzę, karać tam gdzie kary się należą no i po raz pierwszy porządnie opodatkować. Być może doczekamy czasów, gdy – na wzór opakowania papierosów – 2/3 ekranu podczas odtwarzania Rolki zajmie ostrzeżenie o niebezpieczeństwach związanych z uzależnieniem od cyfrowej rozrywki.
O autorze: zawodowy programista od 2003 roku, pasjonat bezpieczeństwa informatycznego. Rozwijał systemy finansowe dla NBP, tworzył i weryfikował zabezpieczenia bankowych aplikacji mobilnych, brał udział w pracach nad grą Angry Birds i wyszukiwarką internetową Microsoft Bing.

12 odpowiedzi na “Felieton o uzależnieniach”
Ciekawy punkt widzenia dający trochę nadziei. Trzymam kciuki żeby tak to się skończyło, chociaż mój optymizm jest ograniczony – bo możliwe że uzależnienie od usług pójdzie tak daleko, że BigTechy staną się nieregulowalne (coś jak duże banki które nie mogę obecnie upaść). Pożyjemy – zobaczymy 🙂
Dobry tekst, jednak z jednej strony głosisz że śmieszna inteligencja biegnie na ścianę a wcześniej piszesz że jesteś gotów za nią płacić. W sumie to mam podobnie, więc rozumiem tę dualność.
Może globalnie to jest pęd w stronę muru żeby błysnąć, jednak są miejsca w których AI się faktycznie sprawdza, nie tak rozległe jak obiecuje marketing ale faktycznie przydatne.
To dwie różne rzeczy – mogę płacić za wartościową usługę AI, są zresztą takie zastosowania w których sieci neuronowe są świetne (DeepL!). Źle życzę jedynie tym wielkim firmom, którzy próbują ukręcić bicz z piasku, budując hype i nie realizując obietnic.
Zapytaj Perplexity o wszystkie kontrowersje związane z tym produktem. Właścicielem jest były pracownik Google i stosują te same metody…
Po Twojej zachęcie, zainstalowałam sobie Perplexity, ale nie jestem zadowolona, tak samo zresztą jak z większości usług AI. Wiele razy złapałam je na podawaniu nieprawdy, nawet w prostych sprawach. A po co mi usługa, która czasami kłamie, ale nie wiem, kiedy?
Chwilowo testuję wyszukiwarkę qwant i czasami daje wyniki, których nie pokazał mi Google.
Testowałem przez trzy miesiące:
– częste kłamstwa, stronniczość w stronę korporacji itp.
– rzekomo linkuje do źródeł, ale często źródło nie ma nic wspólnego z odpowiedzią
– albo źródło w ogóle nie istnieje
– ciągłe przyznawanie mi racji… jeden z wielu problemów każdego „AI”…
Co mnie najbardziej irytuje: ci wszyscy polscy dziennikarze którzy narzekają na „Bóg Techy” robią to na Facebooku, Twitterze i Linkedin.
Jest otwarte Fediwersum, jest pół-otwarty Bluesky. Ale mało kto tam pójdzie, bo ostatecznie liczą się zasięgi, które zapewniają korporacje.
Podobnie na YouTube, jak na przykład klawiter.
Z jednej strony narzeka na big tech, z drugiej strony funkcjonuje wyłącznie na ich platformach.
Po kilkunastu latach w końcu przestałem go oglądać po ostatnim, stronniczym zachwalaniu „AI”…
Też tak robię, bo bez ruchu ściąganego z social mediów czytelnictwo bloga byłoby bliskie zeru. Epoka webringów i RSS-ów przeminęła.
…i właśnie teraz wszedł na ElonXa patch który powoduje, że Grok wylewa szambo na polityków, Musk twierdzi że koniec z poprawnością polityczną, a publika dostaje orgazmu, bo Grok powiedział że Giertych to szmacarz, a a Tusk jest rudy, a on głosowałby na Konfę. AI zajmuje się upiększaniem fotek więźniów z Auschwitz, żeby kliki się bardziej monetaryzowało. A! produkuje tony muzyki dla Spotify czy innych serwisów, żeby nie płacić tantiem żywym ludkom. W Norwegii nie można produkować więcej pocisków dla Ukrainy, bo całość prądu żre Data Center gdzie hostowany jest Tik-tok. Tak, to jest to AI o którym czytałem w „Młodym Techniku” 45 lat temu (zdanie ironiczne). Zapewne Netflix już moczy portki gdy sobie wyobraża że będzie można do AI wpisać trochę promptów, i wyjdzie z tego kompletny serial, i nie trzeba będzie płacić żadnemu aktorowi, operatorowi, makijażystce… nikomu! A samo AI żre tyle prądu, że Bog Techy skończyły z udawaniem jakie są eko, że białe misie umierają na krach, tylko jadą z tym koksem. A najgorsze, że nie widać drogi ucieczki z tego szaleństwa….
Naiwność ma swoje granice… https://techcrunch.com/2025/04/24/perplexity-ceo-says-its-browser-will-track-everything-users-do-online-to-sell-hyper-personalized-ads/
Czyli człowiek może wyjść z Google ale Google z człowieka nie bardzo 😂