Kategorie
Publicystyka

Felieton o uzależnieniach

To jest blog o technologiach IT pisany przez pasjonata technologii IT. Czy można powiedzieć, że jestem od nich uzależniony? Cóż, z całą pewnością mój czas spędzany przed ekranem wynika z głębokiej pasji – systematycznego, wieloletniego zgłębiania świata technologii.

Gdy jednak mówimy o uzależnieniu dzieci i młodzieży od internetu, jest to – niestety – co innego, niż niewinne hobby pochłaniające dużo czasu. W grę wchodzą produkty, których twórcy mają interes w uzależnieniu odbiorców i robią to w pełni świadomie. Jest tym gorzej, że filmiki na TikToku czy rolki na Insta są profilowane pod każdego odbiorcę z osobna. Liczne patostreamy dowodzą, że nie ma takiej granicy podłości, która zatrzymałaby Big Techy, często zresztą nawet granice prawa nie stanowią bariery. Liczy się tylko skuteczność w utrzymaniu uwagi użytkownika. Każda para oczu przyklejonych do ekranu to kolejne kilkadziesiąt lub kilkaset dolarów rocznego przychodu. I nikt nie ma metody na wytrzebienie tej zarazy.

Mimo to jestem optymistą. Czemu? Bo dostrzegam analogie z przemysłem tytoniowym.

Big Tobacco

Wiem, że nie będzie to porównanie idealne, bo przecież nie mieliśmy maila w domenie Marlboro ani komunikatora marki Camel. Jednak wskazanie podobieństw Big Techów do innych firm, które uzależniały swoich klientów i rujnowały ich zdrowie, ma sens.

W przypadku producentów papierosów produkt był lokowany następująco: kowboj wpatrzony w zachód słońca, zdecydowany, silny i męski, rozkoszujący się wieczornym dymkiem. Albo – elegancka para w wykwintnej restauracji, on szarmancko podaje jej ogień. Albo – grupa młodych ludzi wygłupia się na dachu wieżowca, zwariowani, modni, częstujący jedni drugich fajeczkami.

A Big Techy? Piętnaście czy dwadzieścia lat temu – młodzi gniewni twórcy rozbijający okowy systemu, pracujący w kolorowych biurach z hamakami, tworzący w garażu usługę zmieniającą świat. Opętani misją polepszania życia ludzi na całym świecie, wyrywania ich z okowów totalitaryzmu i teokracji. Oferujący każdemu przestrzeń do rozwijania pasji i spychający w niebyt zakurzone paradygmaty rozwoju społeczeństw.

Dymek już nie jest cool (a mentolowe dostały bana)

Ale dzisiaj jest dzisiaj i sprawy trochę się pozmieniały. Firmom tytoniowym dowiedziono, że ich produkty wywołują nowotwory, zawały, miażdżycę, nadciśnienie i szereg innych chorób. W efekcie zabronione zostało reklamowanie papierosów, rozdawanie darmowych próbek czy sponsorowanie wydarzeń sportowych lub kulturalnych. Na opakowaniach papierosów widzimy drastyczne zdjęcia ofiar palenia. Przede wszystkim jednak – palenie przestało kojarzyć się z atrakcyjnym stylem życia i jest systematycznie rugowane z przestrzeni publicznej.

Owszem, nadal wiele osób pali, nadal produkcja i sprzedaż wyrobów tytoniowych pozostają legalne (oraz surowo opodatkowane), na rynek wciąż trafiają nowe produkty – ponoć mniej szkodliwe. Zasięg ich oddziaływania jest jednak ograniczony. Społeczeństwo ma świadomość doznanych szkód i poniesionych kosztów.

Wydaje się, że Big Techy zmierzają w tę samą stronę i to dużo szybciej. Przestały być cool w raptem półtorej dekady. Ludzie dostrzegli, że obecność młodzieży w social mediach skutkuje obniżoną samooceną a nierzadko depresją, że najwięcej interakcji zbierają treści kontrowersyjne i radykalne, że Big Techy narzucają własną narrację polityczną i społeczną, skutecznie unikają płacenia podatków i – niespodzianka – uzależniają.

Bóg Techy

Niniejszy felieton piszę inspirowany książką Sylwii Czubkowskiej pt. „Bóg Techy – Jak wielkie firmy technologiczne przejmują władzę nad Polską i światem”. Znajdziemy w niej opis całego arsenału, jakimi wielkie firmy social-mediowe posługiwały się dawniej i dziś. Kiedyś – prawna izolacja od odpowiedzialności za treści publikowane przez użytkowników, łamanie lokalnych regulacji pod hasłem przełamywania monopoli albo umowy EULA z setkami prawnych sztuczek i kruczków. Dziś – fortuny wydawane na lobbing, finansowanie setek i tysięcy listków figowych mających przykrywać nieprawidłowości na całym świecie a tylko w wyjątkowych sytuacjach taktyczne ugięcie kolana – np. przed rozkapryszonym prezydentem supermocarstwa.

Autorka pozostawia czytelnika z obrazem spójnym i kompletnym, przez co dość pesymistycznym. Ja mam jednak przekonanie, że będzie lepiej a państwa narodowe skutecznie ograniczą szkody wyrządzane przez Big Techy. Warto przyglądać się, co dziś robią Indie, a prędzej czy później próg prawdziwego bólu megakorporacji przekroczą kary nakładane przez Unię Europejską – bo przecież dzisiejsze wyroki dotyczą spraw sprzed pięciu lub więcej lat, tyle też zajmie osądzenie dzisiejszych naruszeń.

W historii mieliśmy już Kompanię Wschodnioindyjską, Kompanię Zatoki Hudsona, Hanzę czy Standard Oil – wszystkie znane z drapieżnych monopoli, wielkich wpływów i uzurpowania oraz egzekwowania władzy równej państwowej. Wszystkie prywatne przedsięwzięcia kończyły jednak żywot, gdy zwracał się przeciw nim aparat państwowy.

Na razie nasi politycy uwielbiają fotografowanie się z prezesami Google czy Microsoftu a wygłaszane przy tej okazji czołobitne przemówienia wywołują u widzów ciężkie zażenowanie. Na zachodzie Europy gracze mniejszego kalibru doświadczają już jednak pewnych niespodzianek – np. we Francji aresztowano na krótko Pawła Durova, założyciela komunikatora Telegram.

Koegzystencja Bóg Techów z państwami

Bóg Techy zdobywały rynek nowatorskimi produktami i usługami. Po osiągnięciu monopoli w swoich obszarach zadbały o to, aby ewentualną konkurencję wykupić lub zdusić, nim stała się niebezpieczna (w ostatniej dekadzie udało się jedynie TikTokowi, ale ten startował w Chinach, poza zasięgiem strzału).

Jednak w niektórych obszarach świat technologii zbiega naturalnie do duopolu, np. w przypadku iPhone’a i Androida. Firma Apple była pionierem współczesnych smartfonów i zajęła segment premium, Google wszedł na ten sam rynek z produktem licencjonowanym licznym producentom sprzętu, ostro konkurujących cenami. Medalu za trzecie miejsce już nie było, polegli zarówno najwięksi (Microsoft z Windows Phone, Amazon z Fire Phone) jak i mniejsi (Blackberry 10 OS, Firefox OS, Tizen).

To oznacza, że państwa narodowe, chcąc, nie chcąc, muszą dostosować się do warunków narzucanych przez Bóg Techy. Czasem największym państwom uda się się wymusić pewne ustępstwa pod groźbą wykluczenia marki z rynku – np. Chińczycy nie zobaczą w iPhonie emoji z flagą Tajwanu, Android pokaże Hindusom Kaszmir w granicach Indii itd. Zazwyczaj jednak pomysły urzędników, aby np. na nowych telefonach obowiązkowo umieścić preinstalowaną aplikację, pozostają jedynie pomysłami. Napisałem kiedyś artykuł objaśniający, z jak wielu różnych powodów nie da się tego zrobić w Polsce.

Gdy więc państwo chce być nowoczesne i oferować e-usługi na smartfonach, musi przyjąć standardowe warunki oferowane przez Apple oraz Google każdemu twórcy aplikacji mobilnych. Tylko wtedy przeciętny obywatel będzie w stanie zainstalować mObywatela – gdy owa apka znajdzie się w AppStore i Google Play.

Czy to dobrze? Paradoksalnie – przeważają plusy, przynajmniej z punktu widzenia użytkownika. Owszem, państwo nie uchroni cię przed koniecznością wejścia w relację z Apple lub Google. Z drugiej jednak strony Apple i Google uchronią cię przed zakusami polityków, aby mObywatel robił coś, czego nie powinien, np. pozyskiwał (bez pytania) listę kontaktów czy lokalizację urządzenia albo aktywował (bez pytania) mikrofon lub kamerę.

Pragmatyzm kontra ideały

Dygresja. Wchodzę w polemikę z autorem Ciemnej Strony, wg którego państwo polskie powinno zapewnić dystrybucję androidowej wersji aplikacji mObywatel w formacie APK do samodzielnego pobrania.

Po pierwsze – czemu tylko Android? Będąc konsekwentnym, autor powinien żądać założenia przez Polskę alternatywnego sklepu na iOS i przeprowadzenia całej procedury jego zatwierdzenia pod nowymi regulacjami wymuszonymi na Apple’u przez Unię Europejską.

Po drugie – wyjątkowo kiepski jest tu stosunek korzyści do kosztów. Autor sam wskazuje, że pobrał mObywatela z serwisu ApkMirror. Ja dodam, że mógł do tego zweryfikować sygnatury kryptograficzne i upewnić się, że pobrany plik nie został zmodyfikowany. Co zyskamy, gdy na stronach gov.pl pojawi się ten sam plik, który i tak trafia do ApkMirror? Nic. W tym konkretnym przypadku kilkunastu zainteresowanych power-userów niczego nie traci.

A może radykalne odcięcie od Big Techów?

Każdy trafił kiedyś na reportaż w rodzaju „żyję już drugi miesiąc bez elektroniki, niniejsze notatki wyryłem muszelką w korze brzozy” albo „10 ważnych rzeczy których nauczyłem się, gdy porzuciłem Androida na rzecz Nokii Communicator” (gdyby ktoś faktycznie był ciekaw – zadziałają tylko SMS-y, przeglądarka sprzed 20 lat nie rozumie dzisiejszych standardów szyfrowania). Często są szczerą próbą opisania jakiegoś problemu, ale prezentują dość humorystyczny poziom rozumienia technologii.

Rezygnacja z zakupów w Amazonie nie zrywa twych relacji z Amazonem, skoro ćwierć internetu hostuje się w chmurze Amazon Web Services. Szacunkowo 2/3 serwisów online działa w serwerowniach Amazona (AWS), Microsoftu (Azure) i Google’a (GCP). A wielkie firmy technologiczne są coraz większe, bo efekt skali pozwala im świadczyć usługi naprawdę tanio.

Chcesz porzucić Gmaila i przesiąść się na pocztę we własnej domenie, hostowanej na własnej maszynie? Gratulacje, od dziś robisz dodatkowy etat sysadmina. Od reputacji twojej domeny i numeru IP (kupiłeś stały IP, prawda?) będzie zależało, czy zdalne systemy zechcą przyjmować od ciebie pocztę. A któregoś dnia i tak mogą przestać, choćby dlatego, że ktoś ostro przyspamował z… innego IP w tej samej podsieci. Tego problemu nie doświadczy użytkownik poczty na Gmailu, bo Gmaila nie odetnie nikt i nigdy.

Czyli… mniej radykalne odcięcie?

Trzeba Big Techom przyznać, że już dziś zrobiły bardzo wiele, by zniechęcić do siebie użytkowników. Facebook? Był fajny, dopóki pokazywał nowe fotki znajomych, po obejrzeniu których scroll się kończył. Dziś jest to nieskończony ściek o bliskiej zeru atrakcyjności – i jako serwis przypisywany generacji 40+ raczej nie stanowi zagrożenia dla młodzieży.

Firma Google nauczyła nas, że nie warto inwestować czasu ani pieniędzy w żadne oferowane przez nią usługi, skoro te i tak są po paru latach zamykane. Gdy piszę te słowa, serwis Killed by Google wymienia 297 zlikwidowanych usług i produktów (Readera i Picasę pamiętamy!) a każdy rok przynosi kilka-kilkanaście nowych ofiar.

Elon Musk kupił trzy lata temu Twittera (dziś X) i drastycznie ograniczył ilość moderatorów, co przełożyło się na wzrost natężenia spamu i mowy nienawiści. Pięć milionów użytkowników znad Wisły obsługuje… jeden moderator posługujący się językiem polskim.

Moim zdaniem powyższe firmy są dziś na etapie, który koncerny tytoniowe osiągnęły 2-3 dekady temu – uzależnionych jest nadal bardzo wielu, kasa się zgadza, ale toksyczność produktów jest już udowodniona a na horyzoncie widać niekorzystne regulacje. Trzeba pamiętać, że Bóg Techy zrobią tyle zła, ile będą mogły, i tyle dobra, ile będą musiały. Mam szczerą nadzieję, że wobec nieskuteczności kar finansowych państwa przypomną sobie o innych środkach nacisku, od kar więzienia dla zarządów począwszy a skończywszy na przymusowym podziale firmy na kilka mniejszych.

Jest coś jeszcze – choć Big Techy mają więcej kasy, niż można sobie wyobrazić, to straciły inicjatywę i obrosły tłuszczem middle managementu. W dostatecznie dużej firmie zadowolenie użytkowników przestaje być motywacją i miernikiem sukcesu, zamiast nich pojawiają się raportowane co kwartał KPI-e a załoga skupia się raczej na realizacji osobistych celów, niż doskonaleniu powierzonego produktu.

Pozostając przy Google – z opowieści byłych pracowników wiemy, że premie i nagrody można tam otrzymać wyłącznie za wypuszczenie nowej usługi, produktu, redesignu czy – ogólniej – czegokolwiek, co da się przedstawić jako nowość. W rezultacie nikt nie analizuje zgłoszeń błędów istniejących produktów, mało kto błędy poprawia, użytkownicy odchodzą, produkty są likwidowane, cykl się domyka.

Perplexity na ratunek!

A co z wyszukiwarką Google, która ćwierć wieku wykosiła całą konkurencję dzięki nieporównywalnie lepszym wynikom wyszukiwania? Cóż, menedżerowie tej firmy zrobili wiele, by zniwelować tę przewagę. Najpierw stopniowo – gdy systematycznie zastępowali wyniki algorytmiczne coraz większą liczbą coraz słabiej wyróżnionych reklam – a potem nagle – gdy śmieciowe wyniki wyszukiwania i odpowiedzi z AI gwałtownie obniżyły użyteczność usługi. Świat przecierał oczy, gdy wyszukiwarka Google zalecała jedzenie jednego małego kamienia dziennie albo mocowanie sera na pizzy przy użyciu kleju.

W lutym 2025 zdecydowałem się porzucić wyszukiwarkę Google i jako domyślną ustawić Perplexity.ai. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Moja główną motywacją było zmniejszenie zależności od Google, tym milszą niespodzianką było więc odkrycie naprawdę użytecznej usługi.

Wyszukiwarka Perplexity dostarcza miks wiedzy pochodzącej z LLM-ów oraz zawartości stron internetowych odpytywanych na żywo przez mechanizmy wyszukiwarki. To sprawia, że na wyniki trzeba poczekać dobrych kilka sekund, a i wtedy nie pojawiają się w całości, lecz wypisywane są stopniowo. Gdy wyszukiwanie działa w trybie „badań” (aktywacja ręczna lub automatyczna), Perplexity przygotuje plan zapytania, zrealizuje go w kilku wariantach, zweryfikuje odpowiedź a potem ją sformułuje – taka aktywność może potrwać parę minut.

Z reguły jednak opłaca się poczekać, zwłaszcza, gdy szukam wiedzy z zakresu, w którym nie jestem ekspertem. Perplexity dodaje linki do źródeł, na bazie których sporządzona została odpowiedź. Regularnie je odwiedzam i weryfikuję otrzymane informacje pod kątem LLM-owych halucynacji.

Perplexity nie zawsze będzie optymalnym wyborem. Odkryłem, że względnie często chcę wyszukać obrazek (przy haśle „aio Arctic 360” Google Images są bezkonkurencyjne), wejść na stronę Wikipedii (przy haśle „wiki severance episodes” Google będzie szybsze od Perplexity) albo odnaleźć znaną mi stronę, którą potrafię scharakteryzować w sposób zrozumiały akurat dla wyszukiwarki Google („orange funbox cups drukarka”).

Szacuję, że ponad 2/3 wyszukań realizuję przy użyciu Perplexity, zaś pozostałą 1/3 dzielą między siebie przypadki opisane powyżej. I jestem bardzo zadowolony – zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak bardzo Google nie radzi sobie z SEO i jak bardzo indeks zawalony jest śmieciami. Popularny żarcik mówiący, że jakość wyszukań w Google rutynowo podniesiemy wpisując przed żądaną frazą słowo „reddit”… tak naprawdę nie jest żartem. Sami sprawdźcie.

Kluczowe (dla Perplexity) pytanie – czy zapłaciłbym za tę usługę? Bez wahania. Ile? Jeszcze nie wiem, zostało mi pół roku gratisowego abonamentu. Obecny cennik wersji Pro to 75 zł za miesiąc ($20) – niemało, ale gdyby miało to być warunkiem utrzymania bieżącej jakości i braku reklam – raczej zapłacę.

Podsumowanie

„[…] Choć statystyki używania FB [Facebooka] są stabilne w wielu miejscach, to wydaje się, że znaczenie kulturowe serwisu szybko spada i martwię się, że może to być zapowiedzią przyszłych problemów. Nawet jeśli IG [Instagram] i WA [Whatsapp] radzą sobie dobrze, nie widzę drogi dla naszej firmy, aby odnosiła sukces w sposób, jakiego potrzebujemy, jeśli FB się załamie […]” – to nie moje słowa, dwa lata temu napisał to Mark Zuckerberg w mailu do współpracowników.

Potem pisze, że Rolki zażarły ale są oderwane od sieci kontaktów i polubień, że może trzeba wrócić do łączenia znajomych, a może postawić raczej na polubienia, albo może na grupy, i że dobrze byłoby obraną strategię kontynuować latami a nie porzucać nowe pomysły po roku. I wiecie, co jest najfajniejsze? Mijają lata, a oni nadal niczego sensownego nie wymyślili i nadal porzucają eksperymenty po roku.

Nie oni jedni. Wszystkie Bóg Techy miotają się teraz od jednego głupiego pomysłu do jeszcze głupszego – kryptowaluty, blockchain, NFT, Metaverse – byle tylko nie zostać w tyle i nie przegapić czegoś, co w końcu zażre. A nie żre nic, choć oczekiwana byłaby rewolucja co najmniej na miarę smartfonów. Dzisiejszym gorącym tematem jest AI i wizja ogólnej sztucznej inteligencji, o której wiadomo tylko, że rozpoznamy ją, gdy się pojawi.

Tymczasem inwestycje w sprzęt i prąd potrzebny do robienia AI sięgnęły setek miliardów dolarów, zaś przychód całej branży AI to dolne dziesiątki miliardów. Wszystkie Bóg Techy pędzą w stronę AI-owej ściany, oglądają się jeden na drugiego i – póki co – przyspieszają. Możemy więc szykować popcorn i spokojnie wyczekiwać zbliżającej się katastrofy.

Google, Apple, Microsoft, Amazon, Meta – każda z tych organizacji mierzy się z innym zestawem problemów, ale jedno mają wspólne. Społeczność lubi je coraz mniej, przez co rządzący mogą zacząć ograniczać ich władzę, karać tam gdzie kary się należą no i po raz pierwszy porządnie opodatkować. Być może doczekamy czasów, gdy – na wzór opakowania papierosów – 2/3 ekranu podczas odtwarzania Rolki zajmie ostrzeżenie o niebezpieczeństwach związanych z uzależnieniem od cyfrowej rozrywki.



O autorze: zawodowy programista od 2003 roku, pasjonat bezpieczeństwa informatycznego. Rozwijał systemy finansowe dla NBP, tworzył i weryfikował zabezpieczenia bankowych aplikacji mobilnych, brał udział w pracach nad grą Angry Birds i wyszukiwarką internetową Microsoft Bing.

29 odpowiedzi na “Felieton o uzależnieniach”

Ciekawy punkt widzenia dający trochę nadziei. Trzymam kciuki żeby tak to się skończyło, chociaż mój optymizm jest ograniczony – bo możliwe że uzależnienie od usług pójdzie tak daleko, że BigTechy staną się nieregulowalne (coś jak duże banki które nie mogę obecnie upaść). Pożyjemy – zobaczymy 🙂

Dobry tekst, jednak z jednej strony głosisz że śmieszna inteligencja biegnie na ścianę a wcześniej piszesz że jesteś gotów za nią płacić. W sumie to mam podobnie, więc rozumiem tę dualność.

Może globalnie to jest pęd w stronę muru żeby błysnąć, jednak są miejsca w których AI się faktycznie sprawdza, nie tak rozległe jak obiecuje marketing ale faktycznie przydatne.

To dwie różne rzeczy – mogę płacić za wartościową usługę AI, są zresztą takie zastosowania w których sieci neuronowe są świetne (DeepL!). Źle życzę jedynie tym wielkim firmom, którzy próbują ukręcić bicz z piasku, budując hype i nie realizując obietnic.

Zapytaj Perplexity o wszystkie kontrowersje związane z tym produktem. Właścicielem jest były pracownik Google i stosują te same metody…

Po Twojej zachęcie, zainstalowałam sobie Perplexity, ale nie jestem zadowolona, tak samo zresztą jak z większości usług AI. Wiele razy złapałam je na podawaniu nieprawdy, nawet w prostych sprawach. A po co mi usługa, która czasami kłamie, ale nie wiem, kiedy?
Chwilowo testuję wyszukiwarkę qwant i czasami daje wyniki, których nie pokazał mi Google.

Testowałem przez trzy miesiące:
– częste kłamstwa, stronniczość w stronę korporacji itp.
– rzekomo linkuje do źródeł, ale często źródło nie ma nic wspólnego z odpowiedzią
– albo źródło w ogóle nie istnieje
– ciągłe przyznawanie mi racji… jeden z wielu problemów każdego „AI”…

Dokładnie o tym samym myślę. Google może i jest przepełniony, ale jeśli potrafisz szukać tego, co cię interesuje – znajdziesz to w chwilę. Natomiast wszystkie AI (włącznie z Perplexity) zmyślają w swoich odpowiedziach. Perplexity ma też tę wadę, że podaje źródła, które są fake’owe albo niepowiązane z promptem.

I nie, nie chwalę przy tym usług Google. Jeżeli mowa jest o uzależnieniach, to Perplexity wciąż idealnie wpada w tę kategorię.

Co mnie najbardziej irytuje: ci wszyscy polscy dziennikarze którzy narzekają na „Bóg Techy” robią to na Facebooku, Twitterze i Linkedin.

Jest otwarte Fediwersum, jest pół-otwarty Bluesky. Ale mało kto tam pójdzie, bo ostatecznie liczą się zasięgi, które zapewniają korporacje.

Podobnie na YouTube, jak na przykład klawiter.
Z jednej strony narzeka na big tech, z drugiej strony funkcjonuje wyłącznie na ich platformach.

Po kilkunastu latach w końcu przestałem go oglądać po ostatnim, stronniczym zachwalaniu „AI”…

Też tak robię, bo bez ruchu ściąganego z social mediów czytelnictwo bloga byłoby bliskie zeru. Epoka webringów i RSS-ów przeminęła.

Czyli mimo, że wiekowo jestem millenialsem to nawyki mam boomera – kurczowo trzymam się np. właśnie „boomerskiego” RSS (aktualnie Feedly, ale szukam alternatywy – chyba już kiedyś pisałeś o tym nawet), bo wierzę, że nadal można (próbować) zachowywać przynajmniej częściową autonomię z namiastką prywatności od megakorporacji i jak najbardziej należy o to walczyć. Ciekawe co zrobią miliony użytkowników, kiedy do Killed By Google trafi np. googlowy PIM czyli Gmail, Google Calendar i/lub Google Contacts (sic!).

No chyba, że takie, czy inne wielkopańskie korpo uzna, że to są usługi kluczowe (to jest cel monopolu Google Play Services czy Google Chrome) do zatrzymania bydła w rezerwacie, gdzie jego butem i batem można doić bydło z prywatności i czasu oczu na reklamach.

…i właśnie teraz wszedł na ElonXa patch który powoduje, że Grok wylewa szambo na polityków, Musk twierdzi że koniec z poprawnością polityczną, a publika dostaje orgazmu, bo Grok powiedział że Giertych to szmacarz, a a Tusk jest rudy, a on głosowałby na Konfę. AI zajmuje się upiększaniem fotek więźniów z Auschwitz, żeby kliki się bardziej monetaryzowało. A! produkuje tony muzyki dla Spotify czy innych serwisów, żeby nie płacić tantiem żywym ludkom. W Norwegii nie można produkować więcej pocisków dla Ukrainy, bo całość prądu żre Data Center gdzie hostowany jest Tik-tok. Tak, to jest to AI o którym czytałem w „Młodym Techniku” 45 lat temu (zdanie ironiczne). Zapewne Netflix już moczy portki gdy sobie wyobraża że będzie można do AI wpisać trochę promptów, i wyjdzie z tego kompletny serial, i nie trzeba będzie płacić żadnemu aktorowi, operatorowi, makijażystce… nikomu! A samo AI żre tyle prądu, że Bog Techy skończyły z udawaniem jakie są eko, że białe misie umierają na krach, tylko jadą z tym koksem. A najgorsze, że nie widać drogi ucieczki z tego szaleństwa….

Czyli człowiek może wyjść z Google ale Google z człowieka nie bardzo 😂

Mam wrażenie, że autor wpisu każe nam czekać aż big techy same upadną, a jeśli jakaś alternatywa no to niech będzie AI, które i tak pędzi na ścianę. No, nie. Sama analogia do przemysłu tytoniowego moim zdaniem nie do końca jest trafna, bo jest to po prostu inna szkodliwość. Mogę mieć zdrowe relacje z big techem (chociaź tak tak naprawdę to on powienien mieć taką realcję ze mną), z fajkami już niekoniecznie. Fakt, że produkty i usługi big techu są użyteczne na wielu poziomach będzie im dawał impuls do ciągłej ekspansji. American Tobacco takich argumentów nie miało. No więc co w takim razie? Rozwód może nie, bo jest mało pragmatyczny, ale za to separacja już tak. Odcinamy się od GAFAM na tyle na ile chcemy i możemy. W prosty i nieinwazyjny sposób. Naprawdę nie musimy hostować poczty własnym sumptem i nie wiem dlaczego autor ten sposób myślenia chce narzucać czytelnikom. Myślę że bardziej pragmatyczne będzie założenie maila na Protonie, Fastmailu, Mailbox.org czy innej tego typu usludze, która robi to co ma robić, czyli działa. Przestać koszytać z Chrome’a – tyle alternatyw, jest w czym wybierać bez konieczności odcinania sobie rąk i wydłubywania oczu. Zacząć zaglądać bardziej na OSM niż na Google Maps, kiedy chcemy się zoirientować w terenie. OSM w połaczeniu z takim Organic Maps to są zaskakująco dobre mapy. Zacząć intalować apki z F-Droid zamiast z Play Store’a. Może spróbować innego OS-a zamiast Windy. Zdaję sobie sprawę że to w ogranicza jedynie pole rażenia hyperscalerów, czasem bardziej, czasem mniej. Nie loguję się jednak do ich usług i to jest zauważalny dla nich fakt… A politycy? Już wywiesili białą flagę przecież. Liczyć więc na nich nie sposób, zwłaszcza po tym co się ostatnio dzieje na relacji rząd i bigtechy. I ostatnie co możemy zrobić? Zacznijmy używać tego Mastodona, do cholery!

Cieszy mnie świadomość, że nie tylko ja tak uważam. Wbrew temu, co twierdzą „influencerzy technologiczni”…

Całkowicie się zgadzam, są świetne usługi alternatywne dla tych oferowanych przez big techy. Owszem – czasem płatne – ale wciąż dające większą kontrolę nad tym co się dzieje z naszymi danymi np:

Gmail -> Proton Mail
Google Calendar -> Proton Calendar
Chrome -> Vivaldi
Google Search -> Kagi

Itd 🙂

Prawię się zgadzam, ale:
– Proton ma w swojej historii odszyfrowywanie i udostępnianie danych FBI. Jesteś pewien, że sami nie przetwarzają tych danych u siebie?
https://cyberinsider.com/protonmail-data-requests-user-logs/
Za to jest Tutamail, Mailbox, Startmail. I tutaj myślę, że warto rzucić groszem.

– Vivaldi? przecież to dalej Chrome, tylko pod inną nazwą i trochę bardziej wzmocniony (eng. hardened) 😀
https://www.reddit.com/r/vivaldibrowser/comments/1j6jz3e/vivaldi_is_chromium/
Nie lepiej przejść na forki Firefoxa typu LibreWolf, Mullvad?

– Kagi to płatny search engine. Jest w świecie tyle alternatyw, że żal pieniędzy. No chyba, że jesteś bogaty.
Alternatywy: Startpage, SearXNG, Mojeek, ew. Brave jeśli lubisz „AI” w rezultatach.

Więc są to zastanawiające decyzje, ale wciąż lepsze od google 😉

ad „żal pieniędzy” – jeśli nie płacisz za produkt to sam jesteś produktem

I za wszystko płacisz? Przeglądarkę też? 😉
Ciekaw jestem w takim razie z jakiego emaila korzystasz, przeglądarki, gdzie oglądasz filmy.
Odnośnie tego stwierdzenia, to zgadzam się, sam nawet często to mówię. W tym przypadku widzę jednak bardziej analogię z tym, co robi mullvad. Masz u nich DoH, który jest „niby” za darmo. Na czym zarabiają, skoro ich DoH jest ponoć e2ee? Mają inne usługi takie jak VPN. I mogą sobie pozwolić na zarobki innymi kanałami. Oczywiście, nie masz nigdy pewności, ale jeśli korzystasz z darmowego rozwiązania to musisz się z tym liczyć

Co do Protona… już to było wałkowane milion razy. Owszem, firma nie była do końca transparentna jeśli chodzi o to jakie dane może przekazywać organom ścigania, natomiast nic nie zostało „odszyfrowanie” bo nie mogło być – tak działa e2ee i zero eccess encryption. To co zostało przekazane to logi i adresy wykorzystane w komunikacji, czyli coś czego nie da się zaszyfrować, bo nie pozwala na to mailowy protokół. Nie szyfruje tego żadna prywatnościowa poczta w tym Tuta (również bardzo dobra usługa!), która wprawdzie niezbyt ochoczo ale również oddaje te dane niemieckim służbom, jeśli jest o to proszona, a raporty z tego publikuje na swojej stronie… Pamiętajmy że Proton z wszystkimi swoimi kontrowersjami to nadal o niebo lepsza poczta od Gmaila czy Outlooka i trzeba zachęcać ludzi do korzystania z niej 🙂

Jestem jednym z tych którzy kilka lat temu przesiedli się na inny OS na dektopie, nie mam Edge czy Chrom’a, zapomniałem o FB a google maps używam jedynie, żeby jakiś adres w street view podejrzeć.
Wybrałem telefon który nie kazał mi się zalogować, połączyć z profilem googla, a F-droid i Aurora wystarczą do normalnego funkcjonowania.

Czekam cierpliwie na 'upadek’ czy rozpad tych big techow nie niepokojony oczekiwaniami obecnej młodzieży 😉
Jak dla mnie mastodon i inne fediversy to jak e-papierosy, dalej jesteś uzależniony, a jedyne co się zmieniło to opakowanie.

aha, żeby nie było, OpenStreetMap i apka Organic Maps to świetne narzędzia

Od lat używam alternatyw dla produktów googla, np. duckduckgo i faktycznie z 8lat temu wyniki były słabe ale obecnie nie widzę powodów do marudzenia, więc zawodowiec piszący że w 2025r porzucił googla na rzecz perplexity, no nie wiem. Nie że chcę się doczepić ale na prawdę? Ten wpis to promocja książki czy perplexity?
I żeby nie było, że się nie zgadzam, oczywiście, od wielu lat staram się ograniczać używanie narzędzi big techów gdzie ma to sens, ale mam alergię na hipokryzję. Chciałbym, żeby takie głosy pojawiały się organicznie, a nie były kryptoreklamą książki czy innego rosnącego techa…

Hej! Książkę kupiłem, licencję na Perplexity dostałem wraz z subskrypcją newslettera. To, że pojawiają się w tekście, nie oznacza, że je reklamuję.
Wszystkie moje współprace promocyjne są odpowiednio oznaczane, tak na blogu jak i w social mediach.

To ja tym razem może nieco bardziej pesymistycznie:
Felieton tytułujesz „o uzależnieniach”. Szybko okazuje się jednak, że nie o uzależnieniach ogółem, m.in. o bezmyślnym pochłanianiu informacji, a jedynie o uzależnieniu od największych big-techów typu Google, Microsoft.
Następnie poświęcasz sporą część wpisu na chwalenie Perplexity. Jakoby uzależnienie od Perplexity już nie było „takie złe”. Na moje oko wygląda to na kolejny przypadek zachłyśnięcia się „dobrem i potęgą” sztucznych sieci neuronowych (nie, nie „inteligencją” ;))
Okazuje się, że w moim przypadku Perplexity nie jest w stanie znaleźć więcej niż ja, po krótkim researchu na StartPage. Tak, jeśli chcesz się oderwać od Googla, możesz spróbować innych wyszukiwarek takich jak (o, ironio) Bing 😉
A teraz do meritum: Wskazujesz na problem z Google, którym są reklamy i przepełnione indeksy. Tak się składa, że Perplexity za moment będzie jeszcze bardziej narażone na wciskanie reklam. Wystarczy na swojej stronie użyć sprytnych tricków, które zachęcą Perplexity do wyświetlenia właśnie tego wyniku. Przepełnione indeksy Google? Przecież Perplexity właśnie z nich korzysta. Jedyną jego zaletą jest odpowiednie tworzenie zapytań do Googla, co być może przydaje się, jeśli użytkownik nie potrafi opisać przedmiotu (źródła, punktu docelowego), który go interesuje. Sam zresztą pisałeś, że w przypadkach gdzie szukałeś czegoś konkretnego – Google okazał się wydajniejszy.

Dodam jeszcze, że Perplexity jest ostatnio łapane na gorącym uczynku w aspektach związanych z bezpieczeństwem danych i kierunkiem moralnym firmy.
https://techcrunch.com/2025/04/24/perplexity-ceo-says-its-browser-will-track-everything-users-do-online-to-sell-hyper-personalized-ads/

https://techcrunch.com/2025/08/04/perplexity-accused-of-scraping-websites-that-explicitly-blocked-ai-scraping/

Teraz jeszcze kłócą się z Cloudflare, że omijanie robots.txt i mechanizmów anty-bot wcale nie jest takie złe 🙂

No więc zastanówmy się, czy to uzależnienie jest lepsze od uzależnienia od Google.
Osobiście nie korzystam ani z jednego, ani z drugiego. Głównie przez problemy wymienione wyżej. Google zapycha wyniki wyszukiwania swoimi „podpowiedziami”, które okazują się błędne, oraz zbiera TONĘ danych. Perplexity natomiast korzysta z zasobów Google, także sprzedaje twoje dane, tyle że jeszcze bardziej nakłania do bezmyślnego wpisywania promptów – za odpowiednią cenę 😉

Mylisz się co do faktów, Perplexity ma własne crawlery i własny indeks. A dla mnie jest pierwszym od dwóch dekad mechanizmem wyszukiwania, który dostarcza mi lepsze wyniki niż Google. Tylko tyle i aż tyle.

Mam świadomość istnienia Binga, pracowałem w Microsofcie przy jego rozwoju 😎

Naprawdę? Bo sam Perplexity mi odpisał, że w dużej mierze korzystają z API Googla i dotychczas tak to właśnie widziałem. I teraz co to znaczy: pomylił się = tyle warte jest korzystanie z AI; czy faktycznie korzysta z API Googla i zwyczajnie wyszukuje wyniki efektywniej od ciebie? Jedyne co się zmienia, to index – co, tak jak pisałem w innej odpowiedzi – można naprawić prostą zmianą wyszukiwarki na StartPage, czy SearXNG i nie pozostawać uzależnionym od LLMów 😉

PS Tak, właśnie o to mi chodziło; Skoro sam współtwórca wyszukiwarki Bing z niej nie korzysta, to… Co to właściwie mówi o jednym i o drugim? 😉

coś czuję, że zbliża się era, że ludzie będą już tak przyzwyczajeni do agentów AI (uzależnieni?), że nie będzie opcji aby nie płacić. wyszukiwarki zwykłe będą syfem, AI będzie nakierowane pod konkretne tezy, ze świecą trzeba będzie szukać samemu obiektywnych źródeł. Problem już jest widoczny. Niektórym niszczy życie awaria Facebooka, niektórym koniec limitu w gpt4/5 😉 dzięki Tomku jak zwykle za tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *