To jest blogonotka o blogu, czyli rozważania o oglądalności, reklamach, narzędziach do e-commerce, koszcie tych narzędzi, opłacalności przejścia na Udemy, social mediach, afiliacjach – i nie tylko!
Po trzech latach blogowania sprawy mają się następująco: 118 artykułów, 608 tysięcy czytelników, milion odsłon, 28 tysięcy followersów w social mediach, 3500 subskrybentów newslettera, ćwierć miliona złotych przychodu.
Podobne zestawienia publikuję cyklicznie – zainteresowani historią mogą prześledzić całą kategorię „Statystyki”, pozostałym wystarczą te dwie blogonotki: pierwsza z listopada 2021 w której z pewnym zniechęceniem piszę stojącym w miejscu czytelnictwie; druga – dużo weselsza – z podsumowaniem sprzedaży szkolenia, gdy pierwszy płatny produkt wygenerował przychody wielokrotnie przekraczające oczekiwania.
Czytelnictwo bloga i przemyślenia z nim związane
Jedziemy z podsumowaniem. Najbardziej oczywistym parametrem opisującym bloga jest liczba czytelników. Według danych z Google Analytics minione dwa lata wyglądały następująco:
Te same dane na skali liniowej:
Według danych z Google Analytics, przez minione 365 dni bloga odwiedziło 181 tys. czytelników, którzy wygenerowali 309 tysięcy odsłon. Nie da się nie zauważyć, że trzeci rok blogowania był obiektywnie najsłabszy – liczba czytelników ustabilizowała się na niższym niż uprzednio poziomie i tylko jeden tekst poniósł się tak szeroko, jak kilka „pandemicznych” w 2020. Do rzadkości należały dni z ponad tysiącem czytelników. Mediana dziennej liczby odwiedzających spadła z 625 do 507 osób.
Czy chciałbym, aby czytelnictwo moich tekstów rosło?
Oczywiście, że tak. Ego nie napompuje się samo. Nie wyrosłem jeszcze z gapienia się w licznik odwiedzających, gdy jakiś artykuł dobrze się klika. Setkę czytelników na blogu gościłem jednocześnie w tym roku (wg Google Analytics) tylko raz, gdy po sieci poniósł się tekst o Twitterze pod rządami Elona Muska. Fajne uczucie.
Jakie działania zwiększyłyby czytelnictwo?
Pracując na etacie, przy bieżącym stylu życia – nie jestem w stanie pisać lepiej ani szybciej. Musiałbym więc zmienić profil bloga – publikować wiele razy dziennie krótkie newsy przetłumaczone ze źródeł zagranicznych. Clickbaitowy tytuł, trzy akapity tekstu, obrazek ze stocka, można w ten sposób produkować kilka blogonotek na godzinę.
W ten sposób liczba odsłon i liczba czytelników z całą pewnością by wzrosła. Czy warto? Czy przybliżyłoby mnie to do realizacji celów? A może w zalewie śmieciowego contentu i wszechobecnej portalozy opłaca się tworzyć teksty, których przygotowanie zajmuje tydzień lub dwa?
Jak dziś zarabia się w sieci?
Bardzo polecam cykl artykułów o influencerach autorstwa Sylwii Czubkowskiej i Jakuba Wątora (odcinki: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty). Dowiadujemy się, ile wysiłku, wyrzeczeń i kompromisów potrzeba do osiągnięcia zauważalnej pozycji oraz jak ciężko jest potem utrzymać zasięgi, oglądalność i sympatię widzów/fanów. Podstawowa zasada – fake it till you make it czyli za wszelką cenę udajemy, że jesteśmy więksi, niż jesteśmy.
To właśnie główny problem influencerów: zasięgi i zaangażowanie. Nie wystarczy zgromadzić wielu followersów, ci zgromadzeni muszą jeszcze klikać – zarówno serduszka jak i linki sponsorowane. Influencer jest pośrednikiem. Sprzedaje dostęp do oczu i portfeli. Nie byłem nawet przelotnie zainteresowany taką aktywnością a już na pewno nie zechciałbym uzależnić swojego biznesu od social mediów – Instagrama, Twittera czy Youtube’a.
Jak ja zarabiam na blogu?
Od początku blogowania nie ukrywałem, że moim celem jest dzielenie się wiedzą ale także zarabianie na tym. Badałem różne możliwości – najlepiej sprawdziła się produkcja i sprzedaż kursów i szkoleń. Ich liczba będzie pomału rosła. Niektóre będą dostępne w ciągłej sprzedaży (jak Mini-Kurs Process Explorera albo Kurs obsługi menedżera haseł), inne jedynie cyklicznie (jak Szkolenie z automatyzacji pobierania danych z internetu).
Aby ktoś zapłacił za moją wiedzę, musi najpierw nabrać przekonania, że warto. Muszę przekonać czytelników, że znam się na pewnym temacie i będę w stanie przekazać informacje w sposób spójny i klarowny. Tu dochodzimy do kluczowego pytania – co bardziej przybliża mnie do tego celu? Obszerny artykuł raz na dwa tygodnie czy dwadzieścia clickbaitowych blogonotek po pół strony sztuka?
Sądzę, że pierwsza opcja zadziała lepiej.
A może clickbaitowe blogonotki sprowadzą 10x więcej czytelników, więc nawet mniejsza (procentowo) konwersja przełoży się na większe (kwotowo) zarobki?
Sądzę, że nie.
To tylko moje opinie, mogą być błędne. Utwierdza mnie w nich jednak lektura ciekawego tekstu Cliffa Harrisa pt. „Ten artykuł jest dla ciebie za długi” (EN). Odnalazłem tam siebie i swoją wymarzoną grupę docelową – tych, którzy umieją i chcą czytać długie teksty. Znakomita większość odbiorców dzisiejszych social mediów nie bardzo to umie a na pewno nie chce.
Konkluzja – pogodziłem się z tym, że niszowy blog opowiadający o niszowych tematach raz na tydzień lub dwa, nie zdobędzie zbyt dużej popularności. Stabilna, niezbyt duża grupa czytelników jest w porządku, przestałem martwić się, że blog nie rośnie. Popyt na moje szkolenie dowiódł, że docieram do właściwej grupy czytelników.
Markę osobistą buduję w jeszcze jeden sposób – otwarcie dzieląc się informacjami o przychodach z bloga. Mało który twórca zaprasza odbiorców za kulisy, chociaż to naprawdę działa! Wielokrotnie słyszałem od was, czytelników, że udostępniając statystyki czytelnictwa oraz kwoty przychodów i kosztów – podnoszę swoją wiarygodność.
Niestety, niewielu twórców w Polsce dzieli się takimi danymi. Łatwiej znaleźć ich za granicą, ale realia e-biznesów na zachodzie Europy i w USA są odmienne, trudniej przełożyć ich doświadczenia na nasze uwarunkowania. Tym bardziej zachęcam do lektury projektowego newslettera Jakuba Mrugalskiego. Jakub osiąga spektakularne rezultaty sprzedaży i opisuje proces, który do nich prowadzi.
Wynik finansowy bloga w 2022
W roku 2022 planowałem zrealizować więcej projektów, jednak – jak pisałem tutaj – w pierwszych tygodniach po wybuchu wojny nie potrafiłem skupić się na hobby, jakim jest blog. Non-stop siedziałem na Twitterze i gapiłem się na doniesienia z frontu, gdzie najpierw prognozowano upadek Kijowa w ciągu kilku dni, potem kontratak który zmiecie siły zbrojne Federacji Rosyjskiej w kilka tygodni, potem była Bucza i cała reszta wojny.
Z opóźnieniem zrealizowałem więc eksperyment jakim był Mini-Kurs Process Explorera. To pigułka wiedzy o diagnostyce systemu Windows przy użyciu narzędzia, które może onieśmielić mniej zaawansowanych użytkowników. Przy bardzo niskiej cenie (17 zł) sprzedałem 273 sztuki Mini-Kursu. Przychód: 4641 zł.
Starszym, ponownie wyeksponowanym produktem jest Kurs obsługi menedżera haseł. Z dwóch ankiet na Twitterze wynika, że choć większość moich użytkowników używa menedżera haseł, to nie robią tego ich najbliżsi. Zmieniłem więc warunki dystrybucji kursu – teraz możesz kupić kurs jeden raz i rozprowadzić go wśród swoich bliskich. Za pomocą kodu rabatowego można było obniżyć cenę z 49 do 39 zł, jednak sprzedało się jedynie 15 sztuk kursu. Przychód: 645 zł.
Niekwestionowanym sukcesem była kampania sprzedażowa drugiej edycji Szkolenia z automatyzacji pobierania danych z internetu. Szkolenie zostało poszerzone o nowy materiał i nagrane od nowa – łącznie powstało 9h nagrań wideo czyli o połowę więcej, niż w (rejestrowanej na żywo) edycji pierwszej. Również tym razem niemal nie korzystałem z reklam – jedynym wyjątkiem była promocja Szkolenia w newsletterze #unknownews Jakuba Mrugalskiego.
Moim planem minimum była sprzedaż rzędu 40 tys. zł – to sprawiłoby, że wraz z pierwszą edycją (60 tys. zł) przychód osiągnąłby kwoty sześciocyfrowe. Planem realistycznym było powtórzenie wyniku sprzed roku, w wariancie optymistycznym jego podwojenie. Rzeczywistość – wynik został potrojony! Szkolenie kupiło 485 osób, przychód wyniósł 202857 zł!
Ciekawostka – jeden egzemplarz został opłacony nie gotówką, lecz… generatorem prądu. W połowie okienka sprzedażowego spontanicznie kupiłem generator, aby wysłać go na Ukrainę jednym z konwojów Exena. Wtedy Daniel Janus spytał, czy dostanie ode mnie szkolenie, jeśli dorzuci Exenowi drugi generator. Nie zastanawiałem się ani sekundy, dwa tygodnie później oba generatory pracowały już gdzieś w okolicy Kachowki.
Gwarancja satysfakcji
Podczas sprzedaży drugiej edycji szkolenia mocno podkreślałem, że każdy kupujący otrzymuje gwarancję satysfakcji. Przez 30 dni od zakupu możliwe było wycofanie się z transakcji, kupujący mógł dostać zwrot pieniędzy bez żadnych pytań ani warunków.
Z możliwości takiej skorzystało siedem osób. Prawie wszyscy podali przyczyny, zazwyczaj był to zbyt wysoki poziom trudności materiału lub rozminięcie zawartości szkolenia z oczekiwaniami lub potrzebami. Nie miałem z tym najmniejszego problemu. Gdy ktoś zwracał się z wątpliwościami, czy szkolenie jest dla niego, zachęcałem do zakupu i wskazywałem możliwość bezwarunkowego zwrotu.
Gwarancja satysfakcji całkowicie eliminuje ryzyko po stronie klienta, więc na pewno będę ją oferował podczas przyszłych kampanii sprzedażowych. Jest to też wygodna metoda na zignorowanie dyrektywy Omnibus i wielu innych przepisów o ochronie konsumentów – nie trzeba się nimi przejmować, gdy klient ma przywileje większe od wymaganych prawem.
Rachunek zysków i strat
W roku 2022 blog wygenerował przychody w wysokości
Przypominam, że jest to nadal hobby, blogaska piszę (i szkolenia produkuję) po godzinach pracy etatowej. Etat pokrywa mi składki ZUS, przy prowadzonej równolegle działalności gospodarczej prawo wymaga „jedynie” zapłacenia drugiej składki zdrowotnej.
Od strony podatkowej byłem przygotowany dużo lepiej, niż w 2021, kiedy to niespodziewane zyski opodatkowały się wg zasad ogólnych. Tym razem wybrałem rozliczanie ryczałtem, stawka podatku na usługi edukacyjne wynosi 8,5%.
208 tys. zł przychodu to więcej, niż próg zwolnienia z podatku VAT. Zostałem więc VAT-owcem i przez co najmniej cały rok 2023 moje przychody będą pomniejszane o ten podatek. Bardziej opłacałoby mi się zarobić te 10 tys. zł mniej, ale wyszło jak wyszło. Niestosownie byłoby narzekać.
Ważniejszy od przychodów jest zysk. Wydatki – opisane w dalszej części tekstu – wyniosły niecałe 14565 zł, co daje rentowność na poziomie 93%. Oprócz tego zapłaciłem 6718 zł składki zdrowotnej oraz 19184 zł podatków (ryczałt + VAT od nadwyżki ponad 200 tys. zł).
Zysk netto z bloga za rok 2022 wyniósł więc
Czy to już dochód pasywny?
Buhaha, dobre sobie. Dochód pasywny to dochód bez stałego angażowania własnej pracy. Pierwsze dwa lata bloga były wręcz jego odwrotnością – stałą pracą bez osiągania dochodów. Teraz blog zarabia, ale gdybym przestał się nim zajmować, przychody znikłyby od razu. Nie ma tu elementów pasywnych.
Choć z przyjemnością zostałbym rentierem, wymagany do tego kapitał liczy się w milionach złotych. Całkiem realne jest jednak co innego – praca cztery dni w tygodniu. Sporo dzieli mnie od tego celu, ale czuję, że to dobry kierunek.
Inne rozkminy
Rok temu napisałem: „Długo nie zapomnę emocji, które towarzyszyły mi podczas sprzedaży szkolenia. Po pierwsze: szok i niedowierzanie, gdy patrzyłem na wpływające środki. Po drugie: wielki skok pewności siebie wynikający z tego, że obcy ludzie płacą w ciemno za wiedzę, którą im dopiero obiecałem. Po trzecie – satysfakcja, że setki godzin zainwestowane w bloga w minionych dwóch latach zaczynają procentować.”
W minionym roku zmagałem się z wątpliwościami, czy ktokolwiek kupi drugą edycję szkolenia, czy cały popyt nie został zaspokojony za pierwszym razem. Wyrazem tych wątpliwości była przedsprzedaż – zorganizowałem ją, aby w razie czego wycofać się z pracochłonnego nagrywania i montażu. Obawy były płonne, sprzedaż wystrzeliła od razu.
To oczywiście prowadzi do kolejnego pytania, znanego każdemu twórcy – czy będę umiał powtórzyć taki wynik? Tego oczywiście nie wiem, ale nie spędza mi to snu z powiek. Stosunek czasu poświęcanego na bloga do przychodów osiąganych z bloga przekracza oczekiwania. Nie każdy produkt będzie przebojem – ale nie każdy musi nim być.
Plany na rok 2023
Jeśli chodzi o bloga – nic się nie zmienia, nadal planuję pisać 2-3 artykuły miesięcznie. Nadal możecie też liczyć na długie teksty wyczerpujące wskazany temat. Formuła się sprawdza, znajduję czytelników, wśród nich odnajduję klientów – jest dobrze. Na pewno sporo mogę jeszcze udoskonalić w obszarze promocji, reklamy, procesu produkcyjnego itp.
Mam pomysły na dwa nowe szkolenia i planuję zrealizować jedno z nich. Gdy przyjdzie czas, opiszę oba w newsletterze i wybiorę to, które wzbudzi większe zainteresowanie potencjalnych uczestników.
Jeśli chodzi o gawędy na Youtube, nie chcę niczego obiecywać – będą zależeć od weny. W roku 2022 udało mi się zrealizować tylko dwie: domknięcie tryptyku o kryptowalutach (transkrypcje części pierwszej, drugiej, trzeciej) oraz gawędę o Transportoidzie (transkrypcja). Być może pojawi się jakaś lżejsza forma, bardziej zbliżona do podcastów. Mam tu parę pomysłów, ale ich dotąd nie wypróbowałem.
Planuję wrócić do wystąpień, po pandemii mam wciąż niedosyt eventów na żywo. W 2022 wziąłem udział jako prelegent w konferencji OhMyHack i odwiedziłem z wykładem koło naukowe White Hats na Politechnice Wrocławskiej. W tym roku zapewne zajrzę do White Hats po raz drugi, zobaczymy się też na 18. Studenckim Festiwalu Informatycznym w Krakowie. Jeśli jakaś organizacja z Wrocławia lub okolic chce mnie posłuchać, zapraszam do kontaktu!
Wycofuję możliwość sponsorowania bloga
Sponsoring bloga polegał na prezentacji na wszystkich podstronach nagłówka z linkiem i tekstowym ogłoszeniem o treści uzgodnionej ze sponsorem. Pomysł zaczerpnąłem z bloga Troya Hunta.
W 2021 roku zarobiłem w ten sposób kilka tysięcy zł, ale chętnych po pewnym czasie zabrakło a ja nie szukałem ich aktywnie. Teraz oferta sponsorowania zostaje wycofana – przy niezbyt dużej oglądalności jest średnio atrakcyjna, zaś w takiej formie zawsze budziłaby pytania o niezależność i obiektywność.
#OznaczamReklamy
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów opublikował całkiem sensowne rekomendacje dotyczące oznaczania treści reklamowych przez influencerów w mediach społecznościowych.
Przyznaję – jako bloger wziąłem udział w kilku konferencjach bez płacenia za wejściówkę, w zamian za promocję wydarzenia na social mediach Informatyka Zakładowego. Od teraz współprace będą wyraźnie oznaczane.
Mój zestaw narzędzi do e-commerce
W dalszej części blogonotki opiszę, jakich narzędzi i usług używam do prowadzenia bloga i systemu sprzedażowego, podzielę się też informacjami o kosztach opisywanego zestawu. Proces sprzedaży jest teraz zautomatyzowany – od strony technicznej wszystko „dzieje się samo”.
Aby było jasne – żaden z poniższych elementów nie jest obowiązkowy. Możesz przyjmować wpłaty na konto, ręcznie wystawiać faktury, wysyłać klientom informacje dostępowe i tak dalej. Musisz tylko w porę ostrzec kupujących, że np. wpłaty zaksięgujesz jedynie w dni robocze.
Automatyzacja wiąże się z kosztami, ale na pewnym etapie warto je ponieść. W polskim e-commerce króluje BLIK i transakcje natychmiastowe – na pewno brakowało ich rok temu, gdy przyjmowałem wyłącznie wpłaty na konto.
Bramka płatności
Serwis, który odbierze pieniądze od twoich klientów i przekaże je na twoje konto. W standardzie znajdziesz przelewy szybkie i zwykłe oraz wpłaty BLIK. Czasem dostępne są opcje w rodzaju „zapłać w Żabce”. Aby przyjmować płatności kartą, konieczna jest osobna umowa – np. z Elavon.
Bramek płatności jest sporo – Przelewy24, TPay, PayU, Paynow, Stripe, Blue Media… Wybór jest szeroki. Wybrałem TPay, w którym koszt przeprocesowania płatności wynosi od 1.20% do 1.39% (z kodem promocyjnym, który znalazłem gdzieś w sieci).
Fakturowanie
Po przyjęciu wpłaty należy wystawić klientowi fakturę. Warto skorzystać tu z takich serwisów, jak inFakt, Fakturownia, iFirma albo Wfirma. Każdy z nich daje możliwość integracji z usługami zewnętrznymi – dzięki temu faktura może zostać wystawiona automatycznie i wysłana pod wskazany adres e-mail.
Dobrze, gdy serwis pozwala na utworzenie osobnego użytkownika mającego wgląd w faktury i opcję eksportu danych w kilku formatach – dzięki temu księgowa może co miesiąc samodzielnie pobrać dane potrzebne do całej firmowej papierologii.
Ja po latach korzystania z iFirmy zdecydowałem się na zmianę – teraz korzystam z InFaktu, który znacznie lepiej prezentuje się od strony wizualnej i jest o połowę tańszy.
Platforma edukacyjna
Mowa o serwisie online, w którym klienci znajdą kupione treści edukacyjne. Tu najtrudniej o dobry wybór, bo jesteśmy ograniczeni do usług i produktów obsługujących język polski i pozwalających na integrację z rodzimymi bramkami lub innymi usługami e-commerce.
Na wyborze platformy edukacyjnej spędziłem najwięcej czasu. Po taniości można temat ogarnąć za pomocą WordPressa oraz wtyczek do zarządzania uprawnieniami użytkowników. Na drugim końcu skali mamy takie kombajny, jak Kajabi, z których korzysta m.in. Maciej Aniserowicz. Tam jakość wiąże się jednak ze zbyt wysoką dla mnie ceną.
Gdy mowa o treściach wideo, pamiętajmy, że nie wszystkie platformy oferują w cenie usługi hosting plików audiowizualnych. W takiej sytuacji do kosztów platformy dojdzie abonament na Vimeo lub inny serwis tego typu. Zadania domowe, śledzenie postępów, forum online, wystawianie dyplomów ukończenia – to wszystko może, ale nie musi wejść w skład platformy edukacyjnej.
Ja zdecydowałem się na użycie platformy Skyier – choć pozbawiona jest wodotrysków, to zakres funkcji jest wystarczający a cena zawiera hosting nagrań wideo. Przetestowałem tę funkcję plikiem mającym 6 GB, wszystko zadziałało jak należy. Muszę tu podkreślić wyjątkowo dobry kontakt z twórcą Skyiera, który cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania i wątpliwości – choć moje wahanie trwało długie tygodnie.
Koszyk
Nazwa „koszyk” może nieco upraszczać rzeczywistość, bo serwisy tego typu często są sercem e-commerce – integrują magazyn, płatności, wysyłki, śledzenie paczek, obsługę klienta i tak dalej. W większości sklepów internetowych koszyk jest jednym z kluczowych modułów.
Przy sprzedaży szkoleń rola koszyka jest jednak inna – ma on być serwisem, do którego mogę odesłać klienta z bloga, newslettera czy social mediów. To od ergonomii koszyka będzie zależało, jak sprawnie przebiegnie proces zakupowy. Czasem funkcje koszyka są zawarte w platformie edukacyjnej (np. w Skyier), możemy też kierować klientów wprost do bramki płatności.
Czemu więc zdecydowałem się na SalesCRM firmy Imker? Trafił na radar, bo wyprzedzała go jego reputacja – system SalesCRM był chwalony dawno temu przez Michała Szafrańskiego, a całkiem niedawno przez Jakuba Mrugalskiego. Po przetestowaniu zdecydowałem się na zakup, przekonała mnie funkcja podglądu zamówień, wyświetlania statystyk transakcji, wszechstronna integracja z serwisami zewnętrznymi i wiele innych. Spore znaczenie miała też korespondencja z Krzysztofem Bartnikiem, właścicielem Imker – świetnie czuje on tematy e-commerce, sporo uczę się z jego newslettera.
Alternatywne koszyki to Easytools albo 1koszyk, ale one mniej pasowały do mojej wizji.
Jak wygląda proces sprzedażowy?
Centralną rolę pełni SalesCRM, który spina cały proces. Wygląda to tak:
- Klient czyta bloga / newsletter / stronę sprzedażową i znajduje tam link dodający produkt do koszyka, np. taki. Po kliknięciu przechodzi do SalesCRM.
- Klient wypełnia dane do faktury, wybiera metodę płatności z katalogu TPay, klika przycisk „Zamawiam i płacę”
- Klient trafia na stronę TPay (a z niej ew. na stronę szybkich przelewów w swoim banku) i dokonuje płatności. Po udanej płatności klient zostaje przekierowany na landing page z informacją, że faktura i link do kursu/szkolenia przyjdzie mailem.
- TPay przekazuje informację zwrotną o udanej płatności do SalesCRM.
- SalesCRM wywołuje przez API serwis InFakt, przekazując informację o danych do faktury (nabywca, przedmiot zakupu, kwota).
- InFakt tworzy nową fakturę i wysyła ją e-mailem do klienta.
- SalesCRM wywołuje przez API serwis Skyier, przekazując informację o danych do udostępnienia kursu
- Skyier dodaje nowego użytkownika (chyba, że ten już istnieje), przydziela mu dostęp do odpowiedniego kursu/szkolenia oraz wysyła maila z linkiem do strony logowania.
- SalesCRM wywołuje przez API serwis MailerLite, przekazując informacje o nowym uczestniku wskazanego kursu/szkolenia
- MailerLite przypisuje przekazany adres e-mail do grupy nabywców danego kursu/szkolenia, dzięki czemu będę mógł pominąć ich przy wysyłaniu reklamy już posiadanego produktu
Przez pewien czas aktywna była jeszcze jedna automatyzacja:
- MailerLite wywołuje przez API serwis Bonjoro, przekazując informacje o nowych podziękowaniach do wysłania
Więcej na temat Bonjoro znajdziesz w blogonotkach „Kulisy Mini-Kursu Process Explorera” oraz „Pięćdziesiąt twarzy Bonjoro”
Ile to wszystko kosztuje?
Uwaga – jeśli dopiero zaczynasz próby monetyzacji swojego bloga, oszczędzaj! Na początku nie potrzebujesz koszyka, wystarczą linki inicjujące płatność bezpośrednio w bramce. Zamiast płatnej platformy edukacyjnej możesz użyć WordPressa z pluginami i ręcznie nadawać dostępy (albo wysyłać linka do niepublicznego wideo na Youtube). Zadbaj o to, aby najpierw zacząć zarabiać a dopiero potem inwestować w narzędzia zwiększające komfort pracy. Ja też zaczynałem po taniości, o czym można przeczytać tutaj.
Niektóre z opisanych w poprzednim rozdziale produktów i usług mają stałą cenę, w przypadku innych mamy do czynienia z procentem od sprzedaży. Pokażę rzeczywiste koszty, przy następujących zastrzeżeniach:
- nie wszystkich wymienionych usług używałem przez cały rok 2022, więc moje rzeczywiste koszty były nieco niższe
- przez niemal cały rok nie byłem płatnikiem VAT, więc brutto było równe netto – w 2023 nie będzie już tak fajnie
- wszystkie ceny podaję jako brutto, bo przez niemal cały rok nie odliczałem VAT
Idąc po kolei – bramka płatności. Opłata wynosi od 1.20% (przelew) do 1.39% (BLIK) przekazywanej kwoty. BLIK jest najpopularniejszy, więc przyjmuję średnią prowizję 1.35%. Ta pozycja będzie kosztowała 2810 zł rocznie czyli 234 zł miesięcznie.
Fakturowanie – konkurencja na tym rynku musi być mordercza, bo ceny są ekstremalnie niskie. Za InFakt zapłaciłem w maju 177 zł rocznie, czyli niespełna 15 zł miesięcznie. W tej cenie mam dostęp do API i możliwość wystawienia nieograniczonej liczby faktur przychodowych. Mój abonament obejmuje tylko trzy faktury kosztowe, co mi nie przeszkadza, bo przy ryczałcie i tak ich nie rejestruję.
Platforma edukacyjna – tutaj długo biłem się z myślami. Umiem programować, więc mogłem dostosować do swoich potrzeb jeden z wielu darmowych systemów do udostępniania treści. Jednocześnie bałem się, że taka oszczędność pieniędzy będzie się wiązać z nieprzewidywalną ilością czasu na późniejsze utrzymanie i poprawki. Cały czas spoglądałem też w stronę Skyier, który miał wszystko, co mi potrzeba, lecz kosztował za dużo.
Sytuacja, w której chcę coś kupić, ale nie muszę, jest idealna do negocjacji. Skontaktowałem się z Maćkiem Lochem, opowiedziałem o wątpliwościach i… wynegocjowałem rabat. Za Skyier płacę 96 zł miesięcznie (brutto) plus 1.5% od wartości sprzedaży, co w opisanym przypadku da 4274 zł rocznie (356 zł miesięcznie). Dodam, że nie musiałem dopłacać za przygotowaną wg moich życzeń integrację Skyiera z SalesCRM.
SalesCRM czyli koszyk to – wraz z opłatą wdrożeniową – kwota 2394 zł rocznie albo 199 zł miesięcznie.
Odkąd blog zaczął przynosić większe pieniądze, korzystam z usług biura księgowego, co kosztuje 2952 zł rocznie (246 zł miesięcznie).
Za usługi MailerLite czyli e-mailową listę dystrybucyjną płacę rocznie 218 Euro. Abonament za przedział 2500-5000 subskrybentów to dziś 1060 zł rocznie lub 88 zł miesięcznie.
W banku zostawiam jakieś 120 zł opłat rocznie (10 zł miesięcznie).
Hosting w Dreamhost kosztuje 155 USD czyli jakieś 670 zł rocznie. Co roku myślę o przejściu na coś tańszego, ale wisi tam kilka kont i usług podarowanych znajomym, migracja zajęłaby kilka dni, Dreamhost służy mi wiernie od 2005 roku więc… co roku odsuwam decyzję o rok.
Roczny koszt utrzymania domen w OVH to 145 zł.
Nie liczę wydatków na Bonjoro (patrz tekst o Mini-Kursie Process Explorera), na które przez 3 miesiące wydałem 475 zł – to z założenia był eksperyment ograniczony czasowo i nie wchodzi w strukturę kosztów powracających cyklicznie.
Podsumowanie: wszystkie koszty usług zewnętrznych wynoszą 14565 zł czyli niemal dokładnie 7% przychodu.
Jeśli chcesz sprawdzić procentowy udział mojej struktury kosztów w mniejszych przychodach, przejdź do kalkulatora WolframAlpha i podstaw pod zmienną „x” inną kwotę.
Czy opisany zestaw narzędzi ma jakieś wady?
Niewiele – i dążę do tego, aby je wyeliminować. W odnotowanych do tej pory problemach chodzi w zasadzie o to samo: gdy integracja między usługami zewnętrznymi zawodzi, muszę pełnić rolę pośrednika w komunikacji, bo usługodawcy nie mogą komunikować się bezpośrednio (RODO-srodo). Niestety, e-mailowy ping-pong w rodzaju „oni wysłali to a ja zobaczyłem owo, napiszcie co doszło do was i co odesłaliście” to nie jest efektywny sposób rozwiązywania problemów.
Najlepiej byłoby, gdyby każdy z systemów udostępniał w panelu administratora pełne logi z webhooków przychodzących i wychodzących. To pozwoliłoby power-userom w samodzielnej diagnostyce i zgłaszaniu błędów od razu do tego serwisu, w którym coś nie działa jak powinno. Czy SalesCRM, Skyier i InFakt mnie słyszą? Z góry dzięki!
Czasem niestety trafi się na taką niespodziankę, jak w przypadku InFaktu – ta usługa finansowa nie potrafi poradzić sobie z przekroczeniem progu zwolnienia z VAT. Serio, w supporcie dowiedziałem się, że po przekroczeniu 200.000 zł przychodów mam założyć drugie konto i skonfigurować je od nowa jako płatnik VAT – tracąc numerację faktur, listę klientów, po prostu wszystko od zera. Nie mówiąc o wystawieniu kilkunastu czy kilkudziesięciu korekt faktur, w których VAT musiał się pojawić. Niepoważna sprawa, obejście udało się znaleźć tylko dlatego, że nie korzystałem z księgowości oferowanej przez InFakt.
Dlaczego nie Udemy?
Kilka razy dostałem pytanie, dlaczego nie udostępniam swoich szkoleń na platformie Udemy. Pytający nie zdają sobie sprawy, jak żałośnie niski procent przychodów otrzymuje tam autor. Załóżmy, że sprzedaję swoje szkolenie za 400 zł. Moje koszty usług zewnętrznych to 7% (28 zł), zostaje mi 372 zł. Od tego roku odejmę jeszcze 75 zł VAT, zostanie mi 297 zł.
Załóżmy, że sprzedaję szkolenie przez Udemy i ktoś je kupił przez aplikację w komórce za 399.99 zł. Udemy odliczy 23% VAT, zostanie 325 zł. Odliczy 30% prowizję Google/Apple, zostaje 227 zł. Z tego jeszcze 3% opłaty transakcyjnej, zostaje 220 zł. Z tego jako instruktor dostanę sute 37% czyli 81 zł.
To nie pomyłka? Z 400 zł ceny sprzedaży dostanę od Udemy 81 zł czyli jedną piątą?
Gorzej! Udemy ma wieczne promocje na które autor musi się zgodzić, kurs wyceniony na 400 zł będzie chodził poniżej 300 zł. W zasadzie jedyne, co Udemy mi gwarantuje, to minimalny przychód na jednej sprzedaży w wysokości 32.99 zł.
Ktoś może zauważyć, że jako autor szkolenia generuję linki do Udemy dające mi 97% przychodów ze sprzedaży. Pamiętajcie – to będzie 97% z wyliczonych wyżej 220 zł, nie z 400 zł.
Wkładam sporo wysiłku w promocję swojej marki i sprzedaję produkty na własnych warunkach. Wchodząc na Udemy promowałbym markę Udemy i całkowicie uzależniał się od cudzego sklepiku.
A może to by się mimo wszystko opłaciło? Może zarobek 10x niższy, ale za to sprzedam 20x więcej? Zerknijmy do raportu giełdowego Udemy – w pierwszej połowie 2021 roku ok. 55 tysięcy autorów płatnych kursów zarobiło średnio 262 dolary miesięcznie. Mediana musi być jednak niższa, bo tylko 6 tys. autorów przebiło próg 166 dolarów miesięcznie. Moja średnia miesięczna sprzedaż z minionego roku to przeszło 4000 dolarów. A przecież kursy po polsku to rynek kilkadziesiąt razy mniejszy, niż rynek kursów po angielsku! Albo ja robię coś całkiem dobrze, albo autorzy na Udemy bardzo źle. Albo – pssst – Udemy nieprzytomnie zdziera.
W Udemy w najlepszym razie dostanę 53% tego, co zapłaci klient (ten przysłany do platformy bezpośrednio przeze mnie), ale z reguły 20% albo wręcz 10% (promka Udemy, minimalna gwarantowana prowizja). Ja w 2022 roku inkasowałem 93% ceny sprzedaży, jako płatnik VAT będę zabierał do domu 74% wartości sprzedaży – wszystkie procenty w tym akapicie dotyczą kwot przed opodatkowaniem. Tyle w temacie zewnętrznych platform edukacyjnych. Nie ma mnie tam i nie będzie.
Social media
Profile Informatyka Zakładowego są obecne na Twitterze, Facebooku i Linkedinie. Wzrost liczby obserwujących w latach 2021-2022 wygląda następująco:
Jak widać, w listopadzie 2022 trafił mi się na Twitterze pierwszy prawdziwy viral, taki na milion odsłon. I tu pierwsza refleksja – przy takim kołowrocie, tysiącach lajków i setkach komentarzy, nie da się choćby przeczytać wszystkiego w standardowym kliencie webowym lub mobilnym.
Zgaduję, że autorzy najbardziej poczytnych profili traktują zwykłe komcie jak szum niewart uwagi i wchodzą w interakcje albo przypadkowo, albo z kontami obserwowanymi przez siebie. Trudno się zresztą dziwić. Krótkie zetknięcie z mainstreamowym Twitterem pokazało mi, że zwykły poziom merytoryczny komentarzy jest o wiele niższy od tego, z którym mam do czynienia w mojej banieczce.
W panelu statystyk viral wygląda tak:
Czemu Twitter i LinkedIn rosną? Nie wiem. Czemu Facebook nie rośnie? Nie wiem. Czy drażni mnie, że głupotki klikają się świetnie a linki do artykułów słabo? Jak cholera.
Te całe sociale to jedna wielka loteria. Nigdy nie wiadomo, z jakim odzewem spotka się kolejny wpis. Pal licho memy czy głupie obrazki, ale gdy wrzucam link do nowego artykułu, to chciałbym dotrzeć z nim do zainteresowanych czytelników. No i na to tylko czekają te wszystkie Facebooki, Twitterki i Linkediny – żebym się w końcu zniecierpliwił niską klikalnością i płacił im za promocję wpisów.
Mam wrażenie, że półtora roku temu wrzucenie linka w sociale przynosiło znacznie lepszy efekt. Spójrzcie na końcówkę roku 2020, cały 2021 i trzy kwartały 2022 na poniższym wykresie. „Szpilki” na wykresie do połowy 2021 są wyraźnie większe, niż potem – choć moje zasięgi w socialach wzrosły jakieś 8 razy!
Nie jestem w stanie powiedzieć, skąd wynika aż taka różnica. Social media zmieniły algorytmy? Po pandemii ludzie wrócili z onlajna do prawdziwego życia? Moje konta trafiły do kubełków z bardziej przycinanymi zasięgami? Udział ad-blockerów wzrósł na tyle, by pomiary Google Analytics straciły wiarygodność? Nie wiem. Z drugiej strony – może to i dobrze, że zdążyłem jeszcze na okres lepszej klikalności, dzięki temu blog łatwiej osiągnął wysokość przelotową.
Kiedyś martwiłbym się tym bardziej. Odkąd pogodziłem się z niezbyt dużą oglądalnością – jest luz.
Afiliacje
Eksperymenty z programami afiliacyjnymi były raczej incydentalne – nie spodziewałem się tu żadnych istotnych przychodów, ale co mi szkodziło spróbować. Oto bieżący stan moich kont afiliacyjnych z trzech lat blogowania, nie zrobiłem jeszcze ani jednej wypłaty:
Aliexpress: 58.55 USD
Amazon: 134.30 zł
Ceneo: 244.47 zł
X-kom: 116.53 zł
Ciekawostka – w X-kom prawie cała prowizja pochodzi z jednego dużego zamówienia na NAS z czterema dużymi dyskami.
I to na dziś wszystko…
Niniejszy tekst pisałem z myślą o tych, którzy tworzą (lub planują tworzyć) coś w internecie i na tej twórczości zarabiają (lub planują zarabiać). Mam nadzieję, że moje doświadczenia będą stanowić dla was inspirację. Należysz do tej grupy? Odezwij się w komentarzu, i napisz, na jakim etapie jesteś!
Niedługo blogonotka o zmodernizowanym zestawie sprzętu do nagrywania audio-wideo, bo trochę się tu zmieniło – ale to już kolejnym razem.
O autorze: zawodowy programista od 2003 roku, pasjonat bezpieczeństwa informatycznego. Rozwijał systemy finansowe dla NBP, tworzył i weryfikował zabezpieczenia bankowych aplikacji mobilnych, brał udział w pracach nad grą Angry Birds i wyszukiwarką internetową Microsoft Bing.
4 odpowiedzi na “Podsumowanie trzeciego roku blogowania”
Wrażenia z lektury:
Nie mogę Cię czytać rano, zbyt to dogłębne i czasochłonne i stracę poranny impet bo mnie z niego wybijesz. 😀 Zobaczymy wieczór. Czytanie Cię „w przerwie” miałoby szansę, jeśli taki artykuł byłby ? znacznie mocniej podzielony. Seria artykułów krótkich (czemu infakt,
unikaj Udemy…) sprawiłaby, że mógłbym tak czytać, ale to bardziej notki by były. Wyraźniejsze sekcje też by pomogły.
Pomogły mnie, jednemu czytelnikowi, który dopiero przeczytał jeden artykuł, zaznaczę. 😀
Miałem Cię odwodzić od Udemy, ale widzę, że nie trzeba.
Więcej wrażeń w wolnej chwili. Ale naprawdę wow. -Po prostu wow. Jestem pod wrażeniem ilości informacji na zdanie. Do tego kompletne, całościowe podejście do tematu.
Wreszcie sam – dla wielu newralgiczny – temat.
Dziękuję za wpis i za blog, zapisałem się do newslettera.
Kiedyś, jeszcze na studiach prowadziłam bloga… a później przyszło życie i brak czasu. Od lat ciągnie mnie by do tego wrócić – by mieć swoje miejsce gdzie można wypluć swoje przemyślenia na różne tematy, podzielić się innymi z różnymi ciekawostkami i doświadczeniami. Budowanie własnej marki i możliwość potencjalnego zarobku to tylko dodatkowy plus i opcja by gdzieś tam mieć zapasowe źródło dochodu lub większe szanse na łatwą zmianę pracy w razie potrzeby.
Czytanie takich blogów jak Twój sprawia, że nie porzucam tej myśli i mam nadzieję, że w końcu przyjdzie pora na to, że uda mi się wrócić do pisania.
Dziękuję Ci za tą niekończącą się inspirację. Rzetelnie podana wiedza, analizy, a może i nawet w pewnym sensie „dziennikarstwo” na wysokim poziomie to niestety rzadkość w dzisiejszym świecie.
Gratulacje za wytrwałość i wysoki poziom treści. Wiele osób/firm zaczyna pisać bloga, ale sił starcza tylko do jakiegoś momentu. Każdy ma go w innym miejscu. Wymaga to dyscypliny, kreatywności, wiedzy, energii i pewnie wielu wielu innych cech. Trzymam kciuki aby meta Twojego bloga była jak najdalej.
Pozdrawiam LAFK